Wspólny język

528 23 0
                                    

-Dzięki. - Blondyn uśmiechnął się do mnie i wszedł do środka mijając mnie w drzwiach. Zamknęłam je na klucz. Chciałam wziąć od niego płaszcz i powiesić na wieszaku, który znajdował się na przeciwległej ścianie. -Poradzę sobie. Nie powinnaś się teraz przemęczać. -Odparł i kiwnął na mój brzuch. Gdy zdjął buty zaprosiłam go do salonu. 

-Napijesz się czegoś? -Spytałam po chwili i wskazałam mu kanapę, by na niej usiadł. Nie za bardzo wiedziałam jak się zachowywać się w jego obecności. Czekając na odpowiedź delikatnie przeczesałam włosy ręką. On był taki elegancki, a ja...Eh...lepiej tego nie komentować. 

-Chętnie. -Odparł krótko i rozejrzał się po pokoju. -Fajne mieszkanie. Doskonale czuć w nim klimat świąt. Coraz mniej się takich trafia. Ludzie zapominają o tradycjach.  -Skomentował i spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem. 

-U mnie zawsze tak było gdy byłam mała. Teraz nie wyobrażam sobie by było inaczej. Chcę, żeby moja córeczka zapamiętała święta w taki sam sposób. -Wzruszyłam ramionami i delikatnie oparłam się o ścianę. Szkoda tylko, że moje dziecko nie będzie wiedziało co to prawdziwe, rodzinne święta. -Czego się w takim razie napijesz? 

-A więc córeczka? Gratulacje. Mąż pewnie się ucieszy. Każdy chłopak marzy by mieć swoją 'córeczkę tatusia'.- Uśmiechnął się lekko patrząc na mnie. Widząc jednak zmieszanie na mojej twarzy postanowił najwyraźniej  nie kontynuować tego tematu. -Przepraszam. -Powiedział cicho i przeniósł swój wzrok na stolik. -Co do picia...Niech będzie malinowa herbata. 

-Nie przepraszaj. Po prostu nie ma czego gratulować. A mąż się nie ucieszy, bo go nie mam. Jak widać nie każdy chłopak marzy o dziecku. -Odparłam krótko. Nie chciałam dłużej ciągnąć tej rozmowy. Wyszłam do kuchni i wstawiłam wodę w czajniku. Otwierając szafkę i wyjmując z niej zielony kubek poczułam łzę na swoim policzku. Postawiłam kubek na blacie i szybko ją otarłam. Z jednej z kuchennych szuflad  wyciągnęłam malinową herbatę. Oparłam się dłońmi o blat i zamyśliłam się. Kim jest ten chłopak? Dlaczego tu przyszedł? Musiałam się czegoś o nim dowiedzieć. Moje rozmyślania przerwał gwizd czajnika. Założyłam kuchenną rękawicę, by mieć pewność, że się nie oparzę i zalałam herbatę wrzątkiem. Złapałam ucho kubka w rękę i wróciłam do salonu stawiając herbatę przed Jasonem. On w podziękowaniu skinął głową i posunął się, abym mogła usiąść obok niego. Zaraz też to zrobiłam. Wzięłam swoją herbatę do rąk i spojrzałam na niego. -Mogę ci zadać kilka pytań?

-Mam się jakoś naszykować na to przesłuchanie? -Blondyn zaśmiał się cicho. -Wybacz, tylko żartowałem. Jasne, pytaj o co chcesz. Wcale ci się nie dziwię, że mi nie ufasz. To raczej normalne. Mieszkasz sama i raczej nie spodziewałaś się żadnych gości. Każdy normalny człowiek spędza święta z rodziną...

-No właśnie. Każdy normalny człowiek spędza święta z rodziną. Więc dlaczego ty nie?

-Chciałem, ale...Coś  nie wyszło. Ciężko byłoby to wytłumaczyć. To...dość długa historia. 

Cóż...Zbyt wiele to ja się o nim nie dowiedziałam...No nic. Zamyśliłam się nad kolejnym pytaniem. -To może teraz coś bardziej przyziemnego...Ile w zasadzie masz lat?

-Dwadzieścia pięć. Coś mi się wydaje, że jestem starszy od ciebie. Albo po prostu świetnie się trzymasz i mimo wieku wciąż wyglądasz młodo.

-Masz rację. Jesteś starszy. O pięć lat. - W tym momencie stwierdziłam, że może nie powinnam zbyt wiele o sobie mówić. Nie znałam go. Ale z drugiej strony on też nie znał mnie. Jeśli chciałam zadać więcej pytań to musiałam być fair i też coś o sobie powiedzieć. Moje rozważania zostały przerwane przez ciepły głos Jasona. 

-Wiesz już jak dasz jej na imię? Może to nie moja sprawa, ale...Po prostu pytam z ciekawości.

Spojrzałam na niego lekko zaskoczona. Co go właściwie obchodziło jak dam na imię swojej córce? Usprawiedliwił się ciekawością...Może to było normalne pytanie tylko ja byłam jakaś przewrażliwiona? -Nie wiem. Jeszcze nad tym  nie myślałam. Nie chcę decydować pochopnie. Mam na to jeszcze całe trzy miesiące. -Uświadomiłam sobie właśnie jak ten czas szybko leci. Sześć miesięcy minęło jakby to było kilka dni. Zrozumiałam, że czasu wcale nie zostało mi już tak dużo jak myślałam.

-Jasne, to zrozumiałe. Nie spiesz się z tym. Imię dziecka to decyzja na całe życie. Tego już nie zmienisz.

-Wielu rzeczy w życiu nie można zmienić. Szkoda. Niektóre błędy aż się proszą by je naprawić.

-Co racja to racja. Ale czasem może lepiej zostawić wszystko tak, jak jest. Pomyłki też są potrzebne. Uczą nas czego nie robić w przyszłości. A poza tym...Nigdy nie wiesz co przyniesie los. Kiedyś możesz dziękować za to, przez co teraz cierpisz. Nie ty jedna popełniasz błędy. Ja popełniłem ich aż zbyt dużo, ale wierzę, że wkrótce wszystko się ułoży.

Słowa Jasona naprawdę do mnie trafiły. Może powinnam się cieszyć, że będę mieć dziecko? Dzięki córeczce w końcu miałam nie być sama. Może to właśnie dar od losu? Prezent na święta? Tak samo Jason... Może i go nie znałam, ale przynajmniej nie byłam samotna w ten wigilijny wieczór. 

Potem nasza rozmowa wróciła na normalny, luźny tor. Na zmianę zadawaliśmy sobie pytania. O ulubione rzeczy, o przyjaciół, o skończoną szkołę, o pracę. Skutecznie omijaliśmy temat rodziny i wszystkich naszych błędów popełnionych w przeszłości. Mieliśmy naprawdę wiele wspólnego. Z Jasonem znalazłam wspólny język. Był jedyną osobą, z którą kiedykolwiek tak dobrze mi się rozmawiało...

Wigilijny cudWhere stories live. Discover now