02. O mieczach i śrubokrętach

81 9 1
                                    

Ace zatrzymał się nad brzegiem jeziora, wysypanym drobnymi, wygładzonymi kamyczkami. Woda falowała delikatnie, kamyki grzechotały cichutko pod jego stopami. Ace stał na samym skraju wąskiej plaży; szczupły, jasnowłosy, w błękitnej tunice narzuconej na kolczugę i w czarnym płaszczu, spiętym na ramieniu wymyślną, złotą fibulą, pozwalając by lekki wiatr chłodził jego spoconą, zarumienioną twarz. Z uśmiechem triumfu na ustach patrzył na jezioro.

Z wody unosiła się delikatna mgiełka, wysoka może na dwie stopy. Przybrzeżne trzciny przeszywały ją niczym włócznie niewidzialnej armii. W oddali, ponad wodą i smugą mgły, na tle pochmurnego nieba, wznosiła się skalista wyspa, przybrana koroną posępnego zamczyska.

Ace roześmiał się na całe gardło i klepnął w uda obleczonymi w rękawice dłońmi.

- Mówiłem, że idziemy w dobrą stronę?

Gold wzruszył tylko ramionami. Ostrożnie ułożył hełm na pniu. Spod kolczego kaptura wyglądała jego pucołowata twarz, zaczerwieniona i także błyszcząca od potu. Zsunął kaptur na plecy, ocierając czoło wierzchem dłoni. Miał jasnobrązowe włosy, teraz przylepione do skroni i karku.

- I tak wolę wersję z kamieniem – powiedział. – Ze dwie godziny poszły na łażenie po lesie. Zobaczysz, znów zabraknie nam kredytów, żeby dograć do końca.

- Rany, jak ty marudzisz. – Ace skrzywił się irytacją, spoglądając na Golda przez ramię. – I nie wychodź z roli, co?

- Jak mam nie wychodzić z roli?! Wybrałeś scenariusz na jedną osobę, nawet nie wiem, kim ja tu jestem!

- Ciesz się, że w ogóle tu jesteś.

- Tak, cieszę się, łaskawco, że raczyłeś mnie wkleić do twojej, cholernej fantazji! Jako halabardnika numer 3. Wyciętego w postprodukcji. Gramy za moje, cholerne kredyty. I to ja musiałem obejść oprogramowanie. Beze mnie siedziałbyś w Bajkach, albo w Szkółce.

- Super, wdzięcznym do bólu, a teraz zamknij paszczę! – Ace odwrócił się gniewnie, klekocząc napierśnikiem i innymi fragmentami zbroi.

- Sam zamknij paszczę! Pijawko! – ze szczękiem żelaza Gold osunął się na pień obok hełmu. Głowica miecza walnęła go w wewnętrzną stronę uda. Zaklął i spróbował przybrać wygodniejszą pozycję.

Ace odchrząknął, zwrócił się twarzą w kierunku jeziora i rozłożył ramiona.

- Eerm... Pani Jeziora? – powiedział niepewnie. – To... To ja... Znaczy się... Król Artur.

- To ja, znaczy się, Król Artur – samym ruchem warg sparodiował go Gold, potrząsając głową. – Rany! Palant Uberksiążę Wszechpalantii. Najwyższy Cesarz Kretynii. Czemu ja pozwalam jemu brać główne role?

Mimo rozdrażnienia uważnie obserwował taflę jeziora. Nawet jeśli najlepsza i w sumie jedyna rola przypadła (jak zwykle) Ace'owi, chwila była fantastyczna i przemawiała do Golda silniej niż turnieje i bitwy. Chciał zobaczyć jak superkomputer Emporium rozwinie prosty w sumie schemat przygody. Wizualizacje Emporium nie miały sobie równych, a kiedy wspierał je komputerowy geniusz Golda, odrobinę mieszającego w programach, wyniki okazywały się zazwyczaj rewelacyjne.

Przez moment nad jeziorem trwała nie zmącona niczym cisza. Uspokoił się nawet delikatny wiatr. Potem, z najcichszym chlupotem, z rtęciowo gładkiej tafli wody wysunęło się ostrze miecza. Błysk stali rozciął mgłę, która skręciła się w ledwie dostrzegalne, delikatne wiry, zamotane wokół ostrza.

Gold wstrzymał oddech. Już widział jelec, rękojeść, zamknięte na niej palce, ramię obleczone migotliwą tkaniną. Pani Jeziora, wynurzająca się z głębin, miała srebrzyste włosy, rtęciowe oczy i kształty, których nie powstydziłaby się perfekcyjna klepsydra. Dekolt jej sukni sięgał niemalże talii, głębokie wycięcia odsłaniały nogi aż po uda, wilgotny materiał dopowiadał całą resztę.

Doktor Who - 02. Sztuka niepamięciWhere stories live. Discover now