I love you

290 27 27
                                    


"As long as you  l o v e  me"

 

  "Pokażę ci kiedyś morze o zachodzie słońca"

  Wspomnienie tych słów owiewa moje ciało, kiedy leżę na szpitalnym łóżku, czekając na ostatnie tego dnia badania. Palce Jimina zaciskają się na mojej dłoni, na którą zaraz spada pojedyncza łza. Tuż za nią następna. Widzę jego mokre policzki i usta wykrzywione w grymasie tak bardzo raniącym moje serce. Posyłam mu delikatny uśmiech i wracam myślami do starego placu zabaw, na którym pierwszy raz spotkałem chłopca o pulchnej twarzyczce i promiennym uśmiechu.

  Pamiętam, kiedy jako ośmiolatek siedząc na jednej z poniszczonych huśtawek, przyglądałem się niebu pokrytemu ciemnymi chmurami. Z wolna, a zarazem zdecydowanym ruchem przesuwały się po firmamencie, przysłaniając niemal całkiem widok na słońce. Skupiały uwagę wielu przechodniów, którzy z lekką obawą przyśpieszali kroku, chcąc schronić się przed nadchodzącą ulewą. Dlaczego uciekali? Krople deszczu również zasługiwały na uwagę. Na raz runęły na chodnik, ulicę, biegnących ludzi, rozpryskując się we wszystkie strony. Drogi pustoszały, aż w tej niewielkiej części Daegu nastała rzadko spotykana cisza. Tylko ja wciąż siedziałem w tym samym miejscu, cierpliwie czekając, aż jeden z promieni słońca przebije się przez warstwę szarości, prześlizgując się po strugach wody, by pokazać mi prawdziwe piękno burzowego dnia. Czekałem, aż kolory okryją smutne miasto na tą jedną, krótką chwilę.

  Z powiewem wiatru przyszło nawoływanie, które wyrwało mnie z moich rozmyśleń. Ujrzałem przed sobą chłopca ze sterczącymi czarnymi włosami i ze skapującymi z brody kroplami deszczu. Koszulka już wystarczająco namokła, tak samo jak czarne, brudne od ziemi trampki. Widziałem jego zawahanie przed zrobieniem kolejnego kroku.

  —   Dlaczego tu siedzisz? Będziesz chory...

  —  Chcę coś zobaczyć.

  —  Dlatego mokniesz? To trochę bez sensu.

  Uśmiechnąłem się szeroko, obnażając niemal wszystkie swoje zęby. Nic więcej nie mówiąc wskazałem na niebo, które powoli zaczynało się przejaśniać. Już po chwili obaj przyglądaliśmy się tęczy nad naszymi głowami. Fragment świata niczym oderwany od rzeczywistości, porywający dla oka, lecz niemożliwy do uchwycenia przez nikogo. To był naprawdę piękny widok. Szczególnie, kiedy mogłem go dzielić z nim.

 Nigdy więcej nie spotkałem chłopca na placu zabaw. Codziennie przychodząc tam chociaż na chwilę, myślami byłem przy pyzatych policzkach i przemoczonych, czarnych trampach. Nieświadomie czekałem na niego, zajmując miejsce na tej samej huśtawce, patrząc na to samo niebo zabarwione tym razem innymi kolorami. Mimowolnie przekręcałem głowę, jakby upewniając się, czy nikogo przede mną nie ma, czy nikt nie czeka na ruch z mojej strony. Wzdychałem wtedy, czując pewnego rodzaju rozczarowanie wobec własnych myśli.

  Z czasem zacząłem wątpić w twoje istnienie.

  Wspomnienia wróciły po trzech latach, w momencie, kiedy wbiegając spóźniony do klasy dostrzegłem stojącego na środku chłopca z moich dawnych wyobrażeń. Uwierzyłem w to, że naprawdę przyszło nam spotkać się pewnego deszczowego dnia przy poniszczonej huśtawce. A to wszystko przez jeden uśmiech, którym uraczył mnie jedenastolatek.

  Jimin. Takie imię nosił mój nowy przyjaciel. Przez spory czas, jaki dane nam było spędzić razem, zdołałem poznać jego historię. Chłopiec wychował się w Busan, jednak w tym roku przeniósł się z rodziną do Daegu, gdzie mieszkał jego kuzyn. To właśnie u niego przebywał, kiedy wyszedł na pobliski plac zabaw. Z radością opowiadał o swoim hyungu z iskierką w oczach, a ja na raz zapragnąłem poznać osobę, która znaczyła dla Jimina tak dużo. Dla chłopca, który stawał się całym moim światem.

the boy who never cry  « vminWhere stories live. Discover now