Rozdział 1.1

23.5K 753 368
                                    

     Wierzycie w zabobony? Horoskopy, przepowiednie z chińskich ciasteczek, czarne koty? A może potraficie czytać ze snów? Osobiście nigdy nie dawałam wiary takim rzeczom. Zawsze twardo stąpałam po ziemi i wiedziałam, że piątek trzynastego jest takim samym dniem jak każdy inny, czterolistna koniczyna to po prostu genetyczny przypadek, a kominiarze to najzwyklejsi, ciężko pracujący ludzie.

Cóż, nie wspominałabym o tym, gdyby moje przekonania nie zostały poddane ostrej weryfikacji. Nad Hope nadciągały czarne chmury i już nic nie miało pozostać po staremu.

Zaczęło się niewinnie — od snów. Zwykle wcale ich nie pamiętałam, rządził w nich chaos. Jednak ta noc, pierwsza przed nadciągającą falą zmian, była inna.

Dziwny niepokój towarzyszył mi przez cały wieczór i nie odpuścił nawet po zapadnięciu zmroku. Spałam, ale w mojej głowie rozgrywały się coraz wyraźniejsze sceny. Niczym niemy film, klatka po klatce zadziwiały wyrazistością i szczątkami sensu.

Obudziłam się tuż po świcie. Po całej nocy wiercenia się byłam wykończona. Ledwo stoczyłam się z łóżka i otworzyłam na oścież okno. Zimne powietrze owiało gołe kostki, przynosząc mi tak potrzebną dawkę orzeźwienia. Powlokłam się do łazienki.

Mój Boże. W lustrze zobaczyłam obraz nędzy i rozpaczy. Pod oczami wykwitły cienie, a twarz przez noc zgubiła zwykły rumiany kolor. Wzięłam prysznic, a gdy suszyłam włosy, dotarł do mnie zagłuszony przez drzwi głos mamy.

— Lili, po co tak wcześnie wstałaś? Rozpoczęcie roku masz dopiero na dziewiątą!

— Jakoś nie mogłam spać! — zawołałam, by przebić się przez hałas suszarki.

Rozczesałam włosy i pozwoliłam im opaść swobodnie na plecy. Koleżanki zawsze podejrzewały, że ich kasztanowy odcień zawdzięczam farbie, był on jednak w pełni naturalny.

Spróbowałam jeszcze zatuszować czymś cienie pod oczami, ale moje wysiłki na niewiele się zdały. Koniec końców wróciłam do pokoju i założyłam wcześniej przygotowany wyjściowy strój.

Wystrojona zeszłam na dół, do kuchni. W całym domu było cicho jak makiem zasiał; mama z pewnością wciąż szykowała się w swojej łazience. Zrobiłam sobie kanapkę, po czym umościłam się na sofie w salonie i włączyłam telewizor.

Wczoraj pożegnanie wakacji, dzisiaj powitanie szkoły. Kanadyjska młodzież wraca do nauki. — Dziennikarka chciała kontynuować, ale przerwałam jej wciśnięciem guzika na pilocie.

Przełączyłam na kreskówki, żeby się trochę odprężyć. Gdy kończyłam jeść, na parter zeszła mama. Zerknęła na ekran, pokiwała głową i się uśmiechnęła.

— Z tego chyba nigdy nie wyrośniesz, co? — rzuciła, znikając w kuchni.

Wyłączyłam telewizor i dołączyłam do mamy. W oczekiwaniu na grzanki nalewała kawę do dwóch kubków.

— Ta druga jest dla mnie?

— Mhm. Nie wyglądasz na wyspaną — zauważyła trafnie. — Ale to pewnie wina pełni.

Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na nią.

— Nie mów mi, że też wierzysz w te zabobony — rzuciłam niemal rozczarowana tym, że moja mama opowiada takie brednie.

— Jakie zabobony? — Zaśmiała się, smarując grzankę dżemem. — To naukowo udowodnione. Pełnia działa niekorzystnie na wielu ludzi. Nie mogą wtedy spać, mają dziwne sny. Chyba i tobie się to dzisiaj przytrafiło, hm? — spytała i podała mi kubek.

Dolałam do kawy mleka i dosypałam cukru. W innej postaci bym jej nie przełknęła.

— Gadasz jak nauczycielka — stwierdziłam z uśmiechem.

Ten drugi ty | ZOSTAŁO WYDANEWhere stories live. Discover now