Rozdział 10

201 23 4
                                    

Niewielka grupa osób stała przy pomieszczenia dla pielęgniarek, naprzeciw mając pokój Damiena, który miał wiele szczęścia.

- Pierwszy rzucony na głęboką wodę.

- Zobaczymy, co z tego wyniknie. – Sceptycyzm wypływał pomiędzy słowami.

- Z pewnością nic dobrego. Przecież znaliście Thony'ego.

- Taaa niezły z niego agent był i jest, nawet po śmierci – ironia przebijała się wręcz poprzez wypowiedzi.

Damien

Dlaczego przez te wszystkie lata dziadek niczego nie powiedział? To pytanie pojawiało się w mojej głowie, niczym jakaś powtarzana wciąż mantra. Dziwne było to, że również Cassie niczego nie zdradziła. Chyba, że żyła w zupełnej nieświadomości tego, co czuła cała jej rodzina. Miałem uczucie, jakby dziadek zza grobu zrzucił gigantyczną bombę z opóźnionym zapłonem, bo to, że ona wybuchnie to bardziej, niż pewne. Nie dość było już istniejących problemów? Teraz jeszcze to?

- Kochanie, przyniosłam ci rosołek. Wiesz, taki jak robiła twoja babcia. Była w tym mistrzynią i zawsze mówiła, że dobry rosół jest najlepszym lekarstwem. – I w ten sposób powróciła moja kochana, przewrażliwiona matka, którą wygoniłem z pokoju, ledwie pięć godzin wcześniej.

Przewróciłem oczami, póki nie była na tyle blisko mojego łóżka, by to dojrzeć. Ta kobieta mnie zamęczy na śmierć! Nie byłem przecież już dzieckiem, a ona roztkliwiała się nade mną bardziej, niż wtedy, gdy razem z braćmi tego najbardziej potrzebowaliśmy. Po tym, jak wyjechała do swojej siostry, a my nie mieliśmy nawet dziesięciu lat. Teraz, nagle zaczęła zgrywać matkę roku.

Zapamiętam do końca życia dzięki komu Daniel się zmienił. Stał się bardziej zamknięty w sobie przez dzieciństwo, którego nie życzyłbym nawet swoim wrogom. Wszystkie emocje zawsze tłumił i nie pozwalał sobie otworzyć się przed jakąkolwiek osobą. Teraz, chociaż miał Cassie przy swoim boku, postępował tak samo. Chociaż widziałem postępy, to wciąż trzymał między nimi jakiś dziwny dystans. Sama Cassie też wiele przeszła, może gdyby była w innej sytuacji, to możliwe, że zauważyłaby to.

Przerażające jest to, jak bardzo los może człowieka doświadczyć. Mówią, że Bóg nie zwala na nas więcej, niż moglibyśmy udźwignąć. Gówno prawda.

- Damien? Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Oderwałem się od moich posępnych myśli, które od zapaści przez którą wylądowałem w szpitalnym łóżku, nawiedzały mnie nieustannie.

- Nie – odparłem krótko, nie siląc się nawet na uprzejmość.

- To nie czas, ani miejsce na żarty – skarciła mnie matka. Jezu, brzmi cały czas tak samo.

- Wiesz, myślę że właśnie teraz jest najlepszy i czas, i miejsce na żarty – odpowiedziałem ze znudzeniem.

- Damien... - nie udało jej się, na szczęście, dokończyć rozpoczętego zdania, gdyż rozległo się pukanie do drzwi.

Dzięki Bogu i temu komuś. Czułem, że szykowała się na dłużą przemowę na którą aktualnie nie miałem siły. Spojrzałem na drzwi, które po chwili się uchyliły i w szparze ukazała się twarz na którą czekałem.

- Evelyn – wyszeptałem z ulgą. Mama natychmiast się wycofała uśmiechając promiennie. Ta kobieta stanowczo za dużo sobie wyobrażała.

- Jak się czujesz? – Zapytała ze zmartwioną miną.

- Teraz już dobrze – posłałem jej uśmiech, który mi oddała. Jednak jej, nie sięgał nawet oczu. Czułem, że coś się stało.

- Przepraszam, że nie było mnie wcześniej – powiedziała cicho Evelyn, stając obok mojego łóżka.

SpadkobiercyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz