Rozdział 7

253 27 4
                                    


- Tego nie mogliśmy się spodziewać. Właściwie, chyba nawet pan Anthony nie miał o niczym pojęcia.

- Też mi się tak wydaje.

- To okrutne. Musimy się chyba skonsultować?

- Tak. To odpowiednia chwila. Pora dać sygnał. Przybędzie w ciągu kilku dni.

- A zatem nadszedł moment, który wywróci wszystko jeszcze bardziej?

- Nie. Nadszedł czas na pierwszy punkt zemsty za to, co się przytrafiło tej rodzinie.

- Będzie bolało.

- Owszem, ale nie tych, których pan Anthony kochał nad życie.

Czwórka, przez nikogo nie zauważonych osób, skierowała się ku wyjściu z posesji. Wszyscy ubrani na czarno, wszyscy wtajemniczeni w ostatnią wolę głowy rodziny Cullen.



Cassie

Czułam się tak, jakby wszystko wróciło na swoje miejsce, jakby już nic złego nie mogło mnie spotkać. Daniel, mimo iż był pewnie zaskoczony moim zachowaniem, nic nie powiedział. Po prostu trzymał mnie w ramionach. Tak jakby dokładnie wiedział, czego w tej chwili potrzebuję. Evelyn ulotniła się po kilku minutach. Nie byłam w stanie określić jak długo tak siedzieliśmy w pokoju Daniela. Czułam, jakbym była w jakimś zawieszeniu. Jakby wszystko wokół płynęło dalej, jednak ja, byłam w samym środku tego tornada, jakim było teraz moje życie. Pośrodku, gdzie był spokój, cisza, eter w którym całokształt zamarł.

- Lepiej się czujesz? - odezwał się nagle Daniel, cały czas przytulając mnie do siebie.

- Chyba tak - przyznałam. - Czego chciała?

- Sam do końca nie wiem. Chciałbym móc wykreślić tę kobietę ze swojego życia, tak by nigdy jej nie oglądać, ani o niej nie pamiętać.

- Ale nie możesz, prawda?

- Nie rozumiem, co masz na myśli? - odwrócił głowę w moją stronę i próbował spojrzeć mi w oczy. Chwilę unikałam jego spojrzenia, jednak nie na długo.

- Cóż... byliście zaręczeni, prawda? Tego chyba nie da się od tak wymazać z pamięci - zaryzykowałam półprawdę. Nie mogłam mu jeszcze powiedzieć o ojcu. Czułam, że z chwilą, gdy wyjawię prawdę, znienawidzi mnie do końca.

- W sumie tak, masz rację. Jednak, gdybym mógł wybierać, wolałbym jej nigdy nie spotkać. Ta kobieta zniszczyła życie niejednej osobie. Jakby to powiedziała Frances, to zło wcielone - zaśmiał się z przymusem.

- Frances?

- Hmm... widzisz, Frances może mieć pewne szkody po bitwie, jaką stoczyła niedawno w salonie. - odparł z ewidentnym rozbawieniem. Jakby to, co sobie właśnie przypomniał było bardzo zabawne.

- Nie rozumiem o czym mówisz? - zaczynało mnie to wkurzać. Niczego nigdy nie mówił jasno.

- Nie denerwuj się kochanie. Frances, po prostu ucięła sobie małą pogawędkę na pięści z Viktorią - starał się mnie uspokoić. Nie uszło jednak mojej uwadze sposób, w jaki się do mnie zwrócił.

- Nie nazywaj mnie tak - szepnęłam niepewnie, zupełnie pomijając fakt, że Frances komuś przyłożyła.

- Jak? - zapytał zdezorientowany.

- Kochanie.

- Dlaczego? - O nie! Tego jego seksownego uśmiechu nie można na trzeźwo znieść!

SpadkobiercyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz