V (2/2)

28 2 0
                                    

(...)

     Ledwo wyszła na salę, Daniel wyłapał ją wzrokiem i podprowadził do stolika.

     Może jędza tak go żywi warzywkami, że zaraz rzuci się na mnie jak wygłodniały wilk – pomyślała Ada zgryźliwie.

     — Jeśli wszystkich tak obsługujesz, dziwię się, że jeszcze nikt nie umarł z głodu — skomentowała jej pracę Anna.

     —­ Naszych klientów chroni raczej odrobina tłuszczu, którym ich ciała się żywią, kiedy przymierają głodem w czasie oczekiwania na posiłek — powiedziała dobitnie i odparowała w myślach — Ty byś padła od razu, cherlawa hieno.

     Zmusiła się do uśmiechu i postawiła sałatkę przed blondynką, usilnie powstrzymując się przed napluciem w nią.

     —­ Sztywnych przechowujemy w zamrażalkach na zapleczu. Z biegiem czasu sami kruszeją i stanowią świetny dodatek do sałatek. — Spojrzała na Daniela, który powstrzymywał się od parsknięcia śmiechem. — Życzę smacznego. Proszę potem o opinię, czy smakowało.

     Skłoniła się i odmaszerowała po kolejne zamówienie. Nie potrafiła się jednak powstrzymać, by ukradkiem nie zerkać na Danona. Wszystko było w nim piękne i mogłaby patrzeć na niego na okrągło, będąc przy tym w siódmym niebie. Dziwne, że Anna, zamiast wpatrywać się w swoją sałatkę, jakby coś miało z niej faktycznie wyskoczyć, nie interesowała się w ogóle ideałem przed sobą. Ada najchętniej zrzuciłaby tę żmiję z krzesła, zajęła jej miejsce, by z pasją podziwiać Daniela przy spożywaniu posiłku, a sądząc po dość łapczywym pałaszowaniu zawartości talerza, najwyraźniej smakowało mu danie dnia. Miła odmiana po głodówce bezglutenowej, bez GMO, bez przyjemności jedzenia.

     Policzki dziewczyny oblały się rumieńcem, uświadomiwszy sobie, że propozycja potrawy była trafiona.

     W chwili, kiedy przechodziła nieopodal stolika pary, nóż wypadł Danielowi z rąk i z brzękiem potoczył się po posadzce, a mężczyzna zanurkował za nim w pogoni pod stół.

     Ada tak zapatrzyła się w tę scenę, że całkiem zapomniała o obecności Anny. Przy rywalce powinna mieć oczy dookoła głowy. Powinna mieć, ale nie miała i szybko tego pożałowała.

     Jak za sprawą magii, taca wyskoczyła z rąk młodej kelnerki. Niesione na niej brudne talerze i szklanki rozbiły się o podłogę w drobny mak, a hałas, jaki przy tym zrobiły, słychać było pewnie nawet w Poznaniu. Jakby tego było mało, szklanka w dłoni Anny aktorsko przechyliła się i cała jej zawartość prysnęła na nieskalaną nawet najmniejszym zagnieceniem, idealnie dopasowaną sukienkę. W mig podniósł się krzyk Anny.

     —­ Ty łamago! Patrz, co narobiłaś! — warknęła na całą salę. — Ta sukienka kosztowała więcej, niż zdołasz zarobić przez całe swoje życie.

     Ada z wrażenia już widziała siebie omdlałą na podłodze. W mrocznej celi Alcatraz, gdyby jeszcze funkcjonowało i przyjmowało także kajdaniary. Nie potrafiła omieść umysłem, co się przed chwilą wydarzyło. Przecież o nic nie zawadziła i nie wpadła na Ankę. W ogóle jej nie szturchnęła, bo gdyby to zrobiła, miejsce zetknięcia z jej skórą paliłoby jak za dotknięciem rozgrzanego do czerwoności metalu.

     —­ Bez przesady — mruknął czyiś głos. Ada rozpoznałaby go zawsze.

     Zamaszystym ruchem wściekła kobieta zerwała się z krzesła, prawie je przewracając, i podeszła do lady baru.

     —­ Chcę rozmawiać z właścicielem — rzekła z wyższością do Kasi, a widząc minę koleżanki za barem, Ada zaczęła się modlić, żeby nie dała Annie lekcji dobrych manier. Kucnęła i drżącymi palcami zaczęła zbierać z podłogi kawałki zastawy.

The RootzDonde viven las historias. Descúbrelo ahora