~11~

1.1K 122 20
                                    

  Brooks Street 13 wcale się nie zmieniło, odkąd byłam tutaj ostatnim razem. Wokół była ta sama magiczna pustynia, która podobno nie miała końca, zupełnie jak kosmos w ludzkim świecie, a nad głowami wisiało błękitne jak oczy Blake'a niebo. Szeroka uliczka, na której wylądowaliśmy, była całkowicie pusta, co było dość nietypowe dla Brooks Street, które było sercem całego Nocte Mundi. Zazwyczaj tą drogą codziennie przechodziło setki nadnaturalnych, ale dziś nikogo nie było na horyzoncie. To mnie martwiło.

  Nie było nikogo, kto zwróciłby uwagę na to, że ja i Ian zmaterializowaliśmy się nagle na środku Brooks Street, nieopodal Mordercy - baru, w którym chyba z dwa miesiące temu przesłuchiwałam wampiry poddane Drake'owi, które szukały dla niego Wybrańca. Nie miałam zbyt dobrych wspomnień z tym miejscem, ale dziś wpatrywałam się w lokal z zaciekawieniem. Nie było w nim ani jednej żywej duszy. Zupełnie jakby Brooks Street 13... wymarło. A to było przecież niemożliwe.

  Ian stał obok mnie i pustym wzrokiem wpatrywał się w swoje stopy. Postanowiłam, że nie będę go zaczepiać - stracił przecież Emmę. Czułam, że w tej sytuacji nie powinnam go jeszcze dodatkowo dołować, męczyć. Mogłam poradzić sobie sama.

  Ruszyłam powoli uliczką, rozglądając się dookoła. Naprawdę miałam wrażenie, jakbyśmy byli tutaj sami.

  - Co tu się stało? - mruknęłam do siebie.

  Ian, oczywiście, nie odpowiedział.

  Szłam dalej, słysząc za sobą jego kroki. Był poranek, wiał ciepły, przyjemny wiatr, który koił moją skórę i bliznę na policzku. Byłam cała spięta, a plecak przewieszony przez ramiona bardzo mi ciążył. Bałam się, że zaraz ktoś nam wrogi wyskoczy zza rogu i na nas napadnie. Po tym, co wydarzyło się z Whitney i Sebastianem, spodziewałam się już wszystkiego. Także tego, że zaraz może się tu pojawić Drake w swojej własnej osobie i spróbować nas załatwić raz na zawsze.

  Budynek Rady Zagubionych Dusz majaczył gdzieś w oddali, a ja modliłam się w duchu, by od ostatniego razu, gdy tam byłam, niewiele się zmieniło. Marzyłam o tym, by zastać tam kolejny portal, dzięki któremu moglibyśmy przenieść się do domu Richardsów - w końcu budynku Rady znajdowały się portale, które mogły przenieść natychmiast do każdego jej członka. Martwiłam się jednak, patrząc na sytuację, która rozwinęła się przy Brooks Street 13. Widząc pustki, które tu panowały, bałam się, że większość mieszkańców przeniosła się w bezpieczne miejsce, a Christina i reszta postanowiła zamknąć portale z czystej przezorności. To było przecież możliwe i nawet całkiem logiczne.

  Przemierzając Brooks Street 13, wspominałam czasy, gdy byłam dziewczynką, która wolała trzymać się w cieniu swojej najlepszej przyjaciółki. Czasem nie potrafiłam już rozpoznać w sobie tej Alice Connor, która snuła się zawsze za Esme. Nie byłam już tamtą dziewczynką. Nie byłam już tamtą osobą. Szłam w stronę budynku Rady i przeżywałam małe deja vu, widząc te wszystkie kamienice i domu z zasłoniętymi żaluzjami - Dean kiedyś powiedział mi, że w takich lokalach mieszkały wampiry, które musiały tu mieszkać ze względu na ich wysoką pozycję społeczną. Dziwnie było przyglądać się temu jako już dorosła kobieta, która poznała smak okrucieństwa i niesprawiedliwości i wiedziała, że świat to nie tylko to piękne niebo i złoty piasek na horyzoncie. Wraz z wiekiem wszystko w życiu stawało się trudniejsze i wymagało większego wysiłku. Tego nauczyłam się sama, już bez rodziców.

  Budynek Rady znajdował się na szczycie wzgórza, na którym stworzono Brooks Street 13. W sumie to nie do końca oczywiste było, jak to się stało, że powstało tu takie miejsce. Wymiar ten był dość niedostępny i ciągle się poszerzał, ale moi przodkowie jakoś sobie z tym poradzili. To mnie zawsze zaskakiwało.

Hymn ŚmierciWhere stories live. Discover now