~8~

1.1K 120 9
                                    

  - Mam się zajmować pani rozwaloną rodziną, kiedy nie wiem, co się dzieje z moją, tak? - zapytałam ostrożnie, patrząc na kobietę z rosnącym niedowierzaniem. - Wali mi się wszystko na głowę, a pani... chce bym zabawiła się w mediatora, tak? Kiedy Blake jest w wymiarze Mauvisa Drake'a? Świetny pomysł.

  Matka Blake'a spojrzała na mnie z irytacją. Chyba u niej nie zapunktowałam.

  - Posłuchaj, rozumiem, że...

  - Nie, najwyraźniej pani nie rozumie - odparłam nieco zniecierpliwiona. - Mam teraz inne rzeczy na głowie. Fakt, z chęcią pomogę Blake'owi odbudować jego relacje z rodziną, ale nie teraz, gdy grozi nam wszystkim śmierć z powodu jakiegoś czarownika z wybujałym ego. Przykro mi.

  Lauren Halloway przyglądała mi się przez dłuższą chwilę, jakby widziała mnie po raz pierwszy w życiu (lub... śmierci). Zdawałam sobie sprawę z tego, że byłam bardzo niegrzeczna w stosunku do niej, ale nie miałam czasu na takie rzeczy. Świat sobie ze mnie kpił, zsyłał na mnie same najgorsze rzeczy, a ona jeszcze oczekiwała, że w międzyczasie zajmę się jej sprawami. Nie. Nie potrafiłam udźwignąć aż takiego ciężaru. Ledwo już sobie radziłam z tym, co miałam. Jak więc miałam dać radę sobie jeszcze z tym? Z mieszaniem w cudzej rodzinie? Jedyne wyjście z tej sytuacji, jakie widziałam, była rozmowa z Blake'em, który, tak się przypadkiem składało, pozostał w innym wymiarze i nie wiadomo było, kiedy wróci lub czy kiedykolwiek się stamtąd wyrwie.

  Matka Blake'a i ja obserwowałyśmy się przez dłuższy czas. Widziałam w niej zmartwienie, nadzieję na to, że jednak zmienię zdanie, i determinację. Ja jednak nie mogłam powiedzieć jej, że zajmę się jej rodziną. Nie miałam na to czasu. Jutro rano wyjeżdżaliśmy (jeszcze nie wiedzieliśmy czym) do Miami. Musiałam się wyspać i przygotować na to, co czekało nas tam, na miejscu. Nie mogłam teraz skupiać się na niczym innym tylko na doprowadzeniu Iana i Emmy do Richardsów. Nic innego na razie się nie liczyło.

  - Nie zmienię zdania - obwieściłam w końcu. - Nie wie pani, co się teraz dzieje w Nocte Mundi i tutaj. Nie ma pani pojęcia, co nam wszystkim grozi.

  Twarz pani Halloway zastygła w nieprzyjemnym grymasie.

  - Nie obchodzi cię mój syn?

  - Może mi pani wierzyć, że bardzo obchodzi. - Czułam bijącą od niej wrogość, która nieco mnie... przerażała. - A to, że teraz odmawiam...

  - Zrób to dla niego. On cierpi i...

  - Myślę, że w tej chwili walczy o życie. I nie myśli o swojej rozwalonej rodzinie tylko o tym, by przetrwać. Pani Halloway, z chęcią pani pomogę, ale nie teraz. Trwa... wojna.

  Dziwnie było mówić w taki sposób do kobiety, która w przyszłości mogła zostać moją teściową. W sensie... nie żyła, ale i tak mogła nią zostać, nie?

  Jej oczy zmieniły się w dwa lśniące sztylety. Miałam wrażenie, że bardzo chce mnie podziurawić.

  - Że też mój syn wybrał akurat ciebie.

  - No tak. Zawsze mógł przecież ożenić się z Esme - warknęłam.

  - Posłuchaj mnie, Alice Connor - powiedziała Lauren Halloway, sunąc w moją stronę. Przestąpiłam z nogi na nogę. - Nie ma mnie na tym świecie od lat i nie rozumiem, co się tutaj dzieje. Umarłam w trakcie... hm... wy to nazywacie Ukazaniem. Nie znam się na waszym świecie ani na tym, co się u was dzieje, więc wybacz mi, że proszę cię o to w takiej chwili. Ale jeżeli kochasz mojego syna, tak naprawdę go kochasz, to pomóż mu i jego ojcu. Pomóż jego siostrze. Kiedy to wszystko się skończy - machnęła dziwnie ręką - uratuj moją rodzinę. Proszę cię. W tobie jedyna nadzieja.

Hymn ŚmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz