~3~

1.4K 138 4
                                    

  Kilka godzin później byłam już zniecierpliwiona, podobnie jak Blake. Siedzenie w tej ciasnej celi było dla nas chyba najgorszą karą na świecie, gdyż oboje powoli zaczynaliśmy wariować, widząc ciągle te same betonowe ściany i metalowe drzwi, których Blake nie dał rady nawet ruszyć o milimetr. Oboje krążyliśmy po pokoju jak tygrysy w klatce, co jakiś czas rzucając do siebie jakąś zgryźliwą uwagą. Nasza bezsilność nas irytowała, a ja czułam coraz większą wściekłość na cały świat i na siebie. Tak wielką, że moje uczucia odbijały się na Blake'u, który niczemu nie był winny.

  Nie ufałam ojcu w przeciwieństwie do Blake'a. Nie miałam pojęcia, co przeżył przez ostatnie lata, ale szczerze mówiąc, w tamtej chwili mnie to nie obchodziło. Musieliśmy się stamtąd wydostać i byłam skupiona tylko na tym, by dobrze to rozegrać i odzyskać wolność. Zaatakowanie nieumarłego, który podawał nam jedzenie, było niebezpieczne, ale gdybym zjednoczyła siły z Blake'em i porządnie się do tego przygotowała, mogłoby się to nam udać. On w jakiś sposób mógłby go unieruchomić, a ja spróbowałabym dziabnąć go widelcem dołączonym do naszego posiłku (noży nam nie dawali z oczywistych względów, choć widelce przecież też bywały niebezpieczne). Nadal jednak nie mieliśmy pojęcia, jak stąd uciec i dostać się do naszego świata, i to był problem.

  Blake siedział w kącie, gdy zaczęłam przechadzać się wzdłuż ścian. Obserwował mnie uważnie, a ja wiedziałam, że moim chodzeniem denerwuję go. Lepiej mi się jednak tak myślało. Od kilku dni nie umiałam z siebie wykrzesać żadnych życzliwych słów w stosunku do Blake'a, więc zazwyczaj milczeliśmy, nie mówiąc, co nam w duszy gra. Teraz Halloway przerwał jednak milczenie:

  - Wiem, że jesteś zestresowana, ale zwariuję, jeżeli zrobisz jeszcze jedno kółko, króliczku.

  - Musimy znaleźć sposób, by się stąd wydostać, Blake - powiedziałam pozornie opanowana. - Nie mam zamiaru czekać na ojca. Nie ufam mu.

  Czułam jego palący wzrok na mojej twarzy, gdy się do niego odwróciłam. Stałam akurat przy drzwiach. Niedługo miał się pojawić nasz posiłek.

  Blake odchrząknął i wstał.

  - Mam już dość, Alice.

  - Nie będę tracić czasu na czekanie na tego gnoja - warknęłam. - Poza tym on współpracuje z Drake'em. Nie przeszkadza ci to?

  - Przecież powiedział, że „teoretycznie z nim pracuje", cokolwiek to znaczy. Wyluzuj...

  - Nie wyluzuję, do jasnej cholery! - syknęłam i spojrzałam mu prosto w oczy, wytrącona z równowagi. - Siedzimy tu już od jakiegoś czasu, nie wiadomo ile już minęło w naszym świecie. To cię nie obchodzi? Przecież wiem, że tak. Więc zrozum, Blake, że nie ma co tracić więcej czasu. Nie obchodzi mnie to, co mówił mój ojciec. Jest zwykłym dupkiem, który nas okłamywał i teraz znów sprzymierzył się z Drake'em. Nie mam ochoty czekać na to, aż pod przykrywką pomocy wprowadzi nas w paszczę lwa. I mam w dupie jego tłumaczenia, nie rozumiesz? Nie obchodzi mnie, że jest mu przykro i że mnie kocha. Gdyby to była prawda, wróciłby do nas nieważne co i na pewno nie sprzymierzałby się z Drake'em!

  Skrzyżował ramiona na piersi, a w jego niebieskich oczach dostrzegłam złość. Wiedziałam, że niedługo do tego dojdzie. Oboje mieliśmy silne charaktery, więc kłótnie w naszym przypadku nie były niczym nienormalnym. Jedyne, co mnie martwiło, to to, że wiedziałam, że nawet one nie rozładują między nami napięcia. Oboje przepełnieni byliśmy wściekłością, której nie umieliśmy się w jakikolwiek sposób pozbyć.

  - Ja też kiedyś sprzymierzyłem się z Drake'em, ale jednak bronisz mnie przed wszystkimi, którzy nazwą mnie zdrajcą. Czemu więc nie zaufasz też jemu?

Hymn ŚmierciWhere stories live. Discover now