2.

167 11 8
                                    

Niespokojnie patrzył przez okno swojego mieszkania w stronę lasu. Nawet bez wilkołaczego wzroku byłby w stanie dostrzec bardzo dużo, a przez blask księżyca w pełni, który oświetlał całą okolicę, widział niemal każdy szczegół na krawędzi drzew. Jednak na tym, zasługi ciała niebieskiego się kończyły. To jak na pełnię reagowały wilkołaki, było dość sporym utrudnieniem dla całej reszty nadnaturalnej śmietanki towarzyskiej w mieście. Jednak teraz najważniejszym problemem, który był znacznie gorszy niż wszystkie wilkołaki w Beacon Hills, które nie umiały się kontrolować, było zło, które zbliżało się do miasta. Peter wyczuwał zakłócenie równowagi już od dłuższego czasu, więc wiedział, że musi być gotowy na cokolwiek, co miało nadejść. Był ciekaw czy Scott także to czuł, a jeśli tak, to dlaczego nie podzielił się swoimi przemyśleniami z resztą jego stada. Gdy widział szczęśliwą grupę stłoczoną wokół Alphy, był pewien, że nie wiedzą nic o nadchodzącym niebezpieczeństwie.

To przypomniało mu o jego siostrzeńcu. Mimo, że odkąd widział go ostatni raz w swoim aucie, minął już tydzień, on nadal wyklinał siebie w duchu za to, że zachował się tak, a nie inaczej. Jednak słowa Dereka nadal rozbrzmiewały w jego głowie jak dzwony kościelne.

Nie jesteśmy rodziną. Nic mnie z tobą nie łączy. Już dawno przestało.

Nadal odczuwał niemal fizyczny ból, gdy przypominał sobie ich kłótnię w samochodzie. Ale wiedział też, że nie cofnie czasu, jeśli chciał coś zmienić, musiał wymyślić jakiś plan, który sprawiłby, że paczka Scotta zaczęłaby mu ufać, choć nadal wątpił, czy to było w ogóle możliwe. Zrobił w życiu wiele okropnych rzeczy, ale żadnej z nich nie żałował. Za każdym jego morderstwem stał powód, za każdym jego złym czynem stała przyczyna. Nie robił tego wszystkiego dla zabawy, a dla przetrwania. Jeśli ktoś tego nie potrafił zaakceptować, Peter nawet nie zamierzał próbować się tłumaczyć, byłaby to zwykła strata czasu.

Jego przemyślenie przerwał dźwięk przychodzącego połączenia. Powolnym ruchem wyjął telefon z kieszeni i spojrzał na wyświetlacz. Gdy jego wzrok padł na wyświetlane imię, jego serce zaczęło ledwo zauważalnie bić mocniej. Jednak po chwili chwilowy zachwyt, zamienił się w niepokój. Czemu jego siostrzeniec dzwonił do niego o północy w pełnię?

-Halo? – po odebraniu chrząknął głośno, aby oczyścić gardło.

-Emmm... Cześć Peter – głos jego siostrzeńca jak zwykle był czysty i głęboki.

-Witaj Derek, coś się stało? – zaczęły do niego docierać krzyki różnych osób i głośna muzyka – Gdzie ty jesteś?

-Scott zorganizował imprezę w szkole, aby zebrać większość ludzi w jednym miejscu na wypadek, gdyby ktoś dzisiaj stracił kontrolę.

-Masz na myśli Liama? – zapytał, śmiejąc się cicho pod nosem.

-Mhm...

-Dyrekcja szkoły wie o waszej zabawie? – spojrzał w stronę szkoły, która była widoczna niemal po przeciwnej stronie miasta i po chwili przyglądania się, faktycznie zobaczył migające światła, które wcześniej umknęły jego uwadze.

-Nie i się nie dowie – odpowiedział pewnie.

-A co, dosypaliście trenerowi środków usypiających, a Lydia niańczy swoją mamę?

-Skąd wiedziałeś? – słysząc zaskoczenie w głosie chłopaka, jeszcze bardziej się roześmiał. Tak naprawdę strzelał w ciemno, ale musiał przyznać, że te dzieciaki były pomysłowe.

-Mam swoje sposoby. Czemu w takim razie dzwonisz do mnie, a nie bawisz się z innymi?

-A ty dobrze byś się bawił, jakbyś był otoczony pijanymi nastolatkami w momencie, kiedy ty sam nie możesz się upić? Poza tym Scott chce, abym miał oko na Liama.

-Kolejny raz kogoś niańczysz, jak będę miał dzieci, to wiem do kogo będę się zwracał.

-Ty już masz dzieci. A właściwie to córkę, która właśnie w tym momencie wypija chyba piątą butelkę whisky w zawodach.

-Moja krew, też uwielbiam whisky.

-Jakim ty cudem zostałeś ojcem?

-No wiesz, to się zaczęło od tego...

-Peter, jeśli zaczniesz mi opowiadać szczegóły nocy, podczas której spłodziłeś Malię, rozłączę się i pójdę się utopić w szkolnym kiblu.

-No nie przesadzaj, ta noc była jedną z najprzyjemniejszych w moim życiu.

-Peter!

-No dobrze już dobrze...

-Tak właściwie – zaczął po chwili Derek – Sorry za to co powiedziałem tydzień temu w aucie, nie do końca to miałem na myśli – Peter westchnął w duchu, ale jednocześnie był zdziwiony tym, że jego siostrzeniec nadal pamiętał ich kłótnię.

- „Nie do końca"? To co z tego miałeś na myśli? – tym razem to on usłyszał jego westchnienie.

-Jesteśmy rodziną, nie mogę temu zaprzeczyć.

-No cóż, jednak to zrobiłeś.

-Wiem... - przez dłuższa chwilę między nimi panowała cisza, podczas której Peter wstrzymał oddech – Posłuchaj muszę kończyć, Scott mnie szuka, przyjedziesz jutro na mecz?

-Czemu miałbym to zrobić? – zapytał zdziwiony. Nigdy nie był na meczu i nie widział powodu, aby to zmienić.

-Już idę Scott! – Peter odsunął aż od siebie słuchawkę, słysząc głośny krzyk – Nie wiem, to całkiem fajna zabawa, powinieneś wyjść z swojego domu od czasu do czasu, omija cię dużo interesujących rzeczy.

-Dobrze mi tam, gdzie jestem – odburknął.

-Jak chcesz. Mecz jest o 19:00! – zanim zdążył odpowiedzieć, usłyszał dźwięk oznaczający zakończenie połączenia.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 15, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Zawsze będę cię kochał {Deter}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz