Rozdział 20. -"Pakt z diabłem"

270 15 13
                                    

Dwie starsze medyczki położyły małe zawiniątko. Jego ukochana ciężko oddychała i od razu zapadła w ciężki sen; nie zdążyła nawet ten jeden, ostatni raz objąć swojego syna. Łucznik upierał się, że żyje, ale nie wyczuł oddechu; nie usłyszał płaczu, który zapewniłby go o cudzie żywotu. Niejeden raz był na wojnie; nieraz krew spływała po jego ranach, zaznaczając bólem swoją obecność. Stracił możliwe przyszłego następcę; księcia dynastii Osmanów, ale przede wszystkim część jego duszy odeszła wraz z malutkim ciałem owiniętym w pieluszki.
Ostatkami sił wstał i wziął go w ramiona. Był lekki jak piórko, a twarzyczka wyglądała nadzwyczajnie spokojnie. Lekki uśmiech wstąpił na twarz Łucznika wraz z łzami, które potoczyły się po jego policzkach, brodzie prosto na lico maleństwa. Usiadł na ottomanie i patrzył ślepo w maleństwo.
-Mój synek.. Wybaczysz mi kiedyś moje małe Lwiątko? Tatuś wybrał Twoją Mamę; skazałem Cię na śmierć. Sprzedałbym duszę diabłu; obdarł z siebie skórę; oddałbym za Ciebie życie, gdybym tylko mógł. Wyglądasz, jak aniołek, który zstąpił z nieba, wiesz? Jestem pewien, że duchem byłbyś wspaniałym wojownikiem, a może nawet Padyszachem. Wszyscy Cię kochamy; śpij dobrze mój dzielny Lwie. Dobranoc.
Medyczki patrzyły z boleścią na ojca i syna, którzy nigdy się już nie spotkają. Dzielny wojownik; Wielki Wezyr; przyszły Padyszach siedmiu stron świata nie ukrywał łez. Nie uronił jednej czy dwóch; nikt nie zliczyłby ich. Przytulił pieluszki mocno do swojej piersi, gdzie zazwyczaj Kosem sypiała; tym razem leży tam krew z ich krwi. Gdyby tylko mógł coś zrobić.. Gdyby Kosem mogła ponownie ukryć go w swoim łonie i kryć przed śmiercią; gdyby Kosem miała też jakiś wybór jak on.

Kosem rozchyliła lekko powieki; chciała zobaczyć Kemankesa przy swoim łóżku, z dziećmi w jego silnych ramionach. Skuliła się w kąt obcego łoża, na którym leżała; nie spodziewała się zobaczyć tego mężczyzny nigdy więcej; nawet po śmierci. Ubrany w piękny czarny kaftan przyozdobiony czerwoną nitką; ze złotym pasem, przeplatającym go w pasie wyglądał tak, jak sprzed kilkunastu lat. Zaśmiał się, wpatrując w jej bladą twarz; z pewnością zobaczył strach w jej oczach. Czy to możliwe, by siedział na brzegu łóżka?
-Zdziwiłaś się Kochana. Czyli to nie mnie chciałaś ujrzeć, tuż przy swoim łożu? Proszę Cię, nie bój się; nie chcę Cię skrzywdzić. -sam jego głos sprawił, że przez jej ciało przeszła fala odrazy i strachu.
-Nikogo się nie boję! Już tyle razy mnie skrzywdziłeś, że teraz i tak nie sprawiłoby mi to większego bólu. Gdzie ja jestem? Zapewne w piekle skoro Ty tu siedzisz Ahmedzie. -ostatnie słowo wręcz wysyczała; brzydziła się tego imienia.
-Tym razem przychodzę do Ciebie z propozycją Nastia.
-Gdzie Ibrahim i Kasim?! -krzyknęła, ale silna dłoń chwyciła jej nadgarstki, sprawiając jej ból.
-Książęta są w raju. Chociaż i tak pewnie, nigdy ich nie zobaczysz, a wiesz dlaczego? Bo dla takiej kobiety bez krzty sumienia; morderczyni z zimną krwią, nie ma miejsca u boku Allacha. Kemankes też tu trafi, nie bój się. No właśnie! Gdzie Twój kochaś; nie przyszedł razem z Tobą? Przykro.. Z chęcią bym mu wyciął te usta, którymi Cię dotykał! Z dzikiej lwicy, stałaś się domowym koteczkiem. Z chęcią byś się z Tobą kochał; nawet tutaj w piekle!
Przysunął się niebezpiecznie blisko; podciągnął jej halkę wyżej by zobaczyć piękne długie nogi; te, które rozsuwały się kiedyś pod jego naciskiem. Odwróciła głowę z obrzydzenia; wszystkie wspomnienia wróciły z podwójną siłą; znowu bolało nie tylko serce, ale i ciało. Popatrzył na nią, ale odszedł do kołysek, które pojawiły się przed nim.
-Teraz już się Ciebie brzydzę; Amelya i tak zawsze była lepsza od Ciebie. Zobacz. -wskazał dwie trzy kołyski. -Tutaj leży Twoja córka; nie obchodzi ona nas. Tutaj leży Twój syn, a w kolejnej syn Murada Mehmed; tak właśnie go nazwała moja była Haseki. Patrz, jaki śliczny, a ten Twój to zimny; dosłownie! Martwy, zimny; jeden pies! Słuchaj uważnie Nastia - mogę zwrócić życie Twojemu bękartowi, ale odbiorę je Twojemu żyjącemu synowi.
-Murad.. Nie zabijesz Murada! Nie pozwalam na to; oddaj mi moje dzieci!
-Już kończymy.. Wybieraj - obecny Padyszach, czy bachor tego psa? Kemankes będzie zawiedziony, jeśli nie wybierzesz teraz maluszka. Łucznik płacze; zresztą zobaczysz, jak wrócisz, jak na Ziemię.
Kosem stanęła przed kołyskami. Spojrzała na swoją córeczkę i uśmiechnęła szeroko, widząc jej duże, szmaragdowe oczka. Czysta mama! Pocałowała ją w czółko i obeszła pozostałe dwie. To wszystko to jakiś sen; mara, która mnie nawiedzi i odejdzie! Może warto spróbować i wybrać jej synka? Wyglądał tak łagodnie; nie ruszał rączkami, jak pozostałe dwa maluchy; leżał martwy, tak jak powiedział Ahmed.
-Miałaś sporo czasu do namysłu; którego wybierasz?
-Uratuj mojego synka; chcę by żył. -odpowiedziała pewnie.
-Wspaniale! Czyli czas, by ostatni mój książę stawił się przed obliczem Allacha! Musisz, już wracać do tego pożal się boże Łucznika. Pamiętaj Nastia; życie za życie.

"Dotyk nienawiści" -Kosem&KemankesWhere stories live. Discover now