Rozdział 4

3.2K 141 42
                                    




Stojąc za ogromną szklaną szybą okna znajdującego się w moim biurze miałem przed sobą piękną panoramę mojego ukochanego Paryża. Widząc na przeciwko siebie widok na wieżę Eiffla i centralną część miasta byłem pod wrażeniem tego co widziały moje oczy. Nie było to platoniczne uczucie do tego miasta, za każdym razem, gdy stałem w tym miejscu i patrzyłem przed siebie czułem to samo. Mimo, że większość swojej młodości spędziłem w Nowym Jorku, gdzie się wychowałem to nigdy nie przywiązałem się do tego miasta w takim stopniu co do Paryża, który swoją drogą jesienią wyglądał wyjątkowo urokliwie. Słońce padające na pomarańczowo brązowe liście na drzewach dawało pewnego rodzaju niespotykaną atmosferę, która panowała w tej porze roku. Może jednak tak na prawdę wcale tak nie było, a ja po prostu tylko wyjątkowo lubiłem jesień, gdzie  wszystko wydawało się dla mnie piękniejsze. Kilka lat temu właśnie mniej więcej w tym samym czasie na mojej drodze w życiu pojawiła się ona.

Sophia.

Ile mógłbym oddać, żeby znów przenieść się do przeszłości i przeżyć to co kiedyś, jednak życie toczy się dalej.

Do Nowego Jorku za wszelką cene nie chciałem wracać mimo, że ze względu na moją matkę i siostrę powinienem tam chociaż czasami zaglądać, jednak teraz ograniczało się to do minimum. Będąc tam przez moją głowę przewijały się szalone myśli. Podświadomość podpowiadała mi, że może gdzieś tam jest Sophia, której tak bardzo pragnąłem ponownie ujrzeć, jednak w głębi serca czułem, że nigdy to nie nastąpi. Przepadła jak kamień w wodzie, odcinając się ode mnie i to w bardzo skuteczny sposób. Po latach poszukiwań nie mogłem wciąż się dowiedzieć, gdzie teraz mieszkała. Dopiero niedawnno odpuściłem, uświadamiając sobie, że nigdy ją nie odnajdę i chcąc nie chcąc musze zacząć układać swoje życie na nowo. Aby zapomnieć o tym co się stało oddałem się sprawom firmowym oraz niezobowiązujących znajomościach z przeróżnymi kobietami. Co nieukrywam zadawalało mnie, ale na bardzo krótki czas, po wszystkim zawsze dopadała mnie melancholia i poczucie samotności, dlatego tak jak teraz, często stawałem przy oknie odrywając się od rzeczywistości, będąc zanurzonym w swoich odległych myślach i marzeniach.

Moje kontemplacje przerwało pukanie do drzwi.

- Proszę!- powiedziałem ostrym tonem głosu, odwracając się na pięcie w stronę drzwi, odsuwając od siebie wszelkie myśli, które jeszcze przed chwilą mnie dręczyły. Przy uchylonych drzwiach pojawiła się Alice. Drobna blondynka na mój widok od razu się spieła, czułem, że się mnie bała.

- Panie Blanc, za piętnaście minut rozpocznie się spotkanie w sali konferencyjnej z przedstawicielami pana Petrova, czy mam prosić o przygotowanie sali numer pięć?- zapytała.

- Żadnego spotkania w sali numer pięć nie bedzie. Proszę przygotować główną sale konferencyjną, jest to zbyt poważne spotkanie, aby przyjąć tak ważnych gości w byle jakich warunkach.- powiedziałem. Gdy ona chciała już wyjść, aby zająć się moimi rozporządzeniami, które jej udzieliłem, zatrzymałem ją.

- Alice.

- Tak panie Blanc.- w jej oczach pojawił się strach, nie mogłem uwierzyć, że ta kobieta mogła się, aż tak bardzo mnie bać.

- Myślę, że powinnaś bardziej przyłożyć się do swoich obowiązków, gdyż na tym etapie twojej kariery zawodowej nie mogą pojawiać się takie błędy.- nie zamierzałem jej zganić, ale denerwowało mnie, że musiałem jej wyjaśniać każdą możliwą błachostkę, przecież nie pracowała tutaj pierwszy rok.

Przytaknęła mi i wyszła, zamykając za sobą cicho drzwi. Lubiłem, gdy pracownicy byli całkowicie poddani mojej woli, doskonałym przykładem tego była właśnie Alice. Mimo, że byłem często wymagającym szefem to nic nie robili za darmo, wynagradzałem ich sowicie licząc na dalsze posłuszeństwo i pracowitość. Tym bardziej teraz, gdy skupiałem większość swojej uwagi na firmie i jej pracownikach, jednak i ja musiałem być dla nich przykładem, zdawałem sobie całkowicie z tego sprawę, lecz nie zawsze życie mi na to pozwalało. Przez najbliższy czas musiałem być skupiony, czekała mnie ciężka przeprawa z Petrovem, który chciał wyciągnąć ode mnie jak najwięcej udziałów w LA LURVE. Sprawa była skąplikowana, lecz liczyłem na to, że w jakiś sposób dobijemy targu. Spojrzałem na zegarek który wskazywał już dziesiątą trzydzieści, byłem już spóźniony, musiałem jak najszybciej pojawić się na tym spotkaniu, aby się nie spóźnić jeszcze bardziej, co w moim przypadku było niedopuszczalne. Zabrałem ze sobą potrzebne dokumenty i szybkim krokiem wyszłem z biura zatrzaskując za sobą drzwi, miejsce Alice zastąpiła inna pracownica, gdyż ta najprawdopodobniej zajmowała się już gośćmi.

Oblicze PrzeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz