W labiryncie także musiała wykazać się szybkością, ale tam przynajmniej miała kogoś kto zna drogę. Nie miała pojęcia jak wielkie jest to miejsce, ale wiedziała, że się zgubiła. Wyjścia nie było na horyzoncie.

Czując, że zagrożenie depcze jej po piętach, weszła do jednego ze sklepów i schowała się za sporym kawałem muru. Nikt nie mógł jej tam znaleźć. Myszy przecież uciekają czując się niebezpiecznie, prawda?- myślała.- A potem chowają się po kątach, szukają schronienia w dziurawych ścianach.

Wiedziała, że ktoś stanął przed wejściem do byłego sklepu, a także, że ten ktoś zabrał ze sobą pokaźne towarzystwo. Po ich krokach starała się wywnioskować liczbę wrogów; każdy Poparzeniec inaczej stawiał nogi, a jeden z nich po prostu nie miał drugiej do pary.

Iris dłonią zakryła usta i nos, by zamaskować swój nierówny oddech. Bicie jej serca przyspieszało z każdą sekundą.

Jeden, dwóch, trzech... razem sześciu- liczyła w głowie.

Prawą rękę trzymała na broni. Nie zawahałaby się jej użyć.

-Myszko... myszko...- próbował zwabić Iris, która była najwidoczniej wzięta za niewinne zwierzę albo utknęła w jakiejś dziwnej grze Poparzeńców, a szept stopniowo zmieniał się we wrzask.- Myszko! Wyjdź! Wychodź!

Nie miała czasu. Musiała działać.

Zdjęła ciążący jej plecak. Rozwiązała włosy, które zaczęły wpadać jej do oczu, a gumką przytwierdziła latarkę do nadgarstka prawej ręki. W ten sposób zapewniła sobie dobre oświetlenie celu. Wzięła pistolet i przeładowała go. DRESZCZ dysponuje najbardziej nowoczesną bronią, ale ja musiałam dostać tego starocia- powiedziała do siebie.

Czekała, aż któryś podejdzie do jej kryjówki i będzie mogła go zaatakować.

Chorym na Pożogę nie zajęło dużo czasu domyślenie się, że ich możliwa zdobycz schowana jest za murem, który kiedyś chyba był ścianą oddzielającą od siebie przebieralnie w sklepie z odzieżą.

Stała lekko pochylona, by nie zauważono czubka jej głowy.

Nie można powiedzieć, że wyrósł jak z podziemi, bo raczej wyskoczył zza murku i stanął przed nią. Na jego głowie gościły pojedyncze kępki włosów, skórę pokrywały wrzody i płytkie rany, gdzieniegdzie brakowało skóry, albo była tak cienka, że aż prześwitywały przez nią tętnice i mięśnie. W jego oczach, o tęczówkach czarnych jak smoła i przekrwionych białkach, panował obłęd. Widok dziewczyny, żywej, zdrowej, posiadającej wszystkie części ciała, nieco go zaskoczył. No cóż, nie była myszą.

Obnażył pozostałości bo zębach i wyciągnął ręce chcąc ją schwytać.

Iris była szybsza. W mgnieniu oka wymierzyła mu kopniaka w szczękę unosząc nogę ponad głowę, ponieważ napastnik był od niej sporo wyższy. Solidny but zmiażdżył mu żuchwę, łamiąc mu ją i krusząc resztki przedtrzonowców. Na przodzie obuwia dziewczyny pozostał spory płat skóry, pokryty wybroczynami. Poparzeniec przewrócił się do tyłu uderzając głową o ścianę za nim tłukąc lustro, które i tak było już pęknięte. Nie podniósł się.

Iris wyskoczyła zza muru i uniosła pistolet.

Cała piątka ruszyła na nią w jednym momencie.

Dziewczyna wiedziała gdzie należy strzelać, żeby przeciwnik padł prosto na ziemię i nie wydał przy tym, żadnego krzyku. Tak ją uczyli, w siedzibie DRESZCZu - w głowę, przez płat czołowy, albo w potylicę. Wszyscy byli przodem.

Strzał za strzałem, Poparzeniec za Poparzeńcem.

Z piersi dziewczyny wyrwał się cichy okrzyk ulgi. Wszyscy się nie ruszali, a jeden z nich, ten, który dostał kulkę w łeb jako przedostatni, faktycznie nie miał nogi, a dokładnie stopy.

Kiedy myślała, że cała szóstka leży martwa, facet (bo to kiedyś był mężczyzna) podniósł się i chwycił ją za ramiona. Iris w szoku upuściła broń. Szarpała się z nim, ale ten już ciągnął ją ku przebieralni z potłuczonym lustrem. Rzucił jej ciałem o kolejny, nieduży mur. W ostatniej chwili wygięła plecy, by nie uderzyć głową o cegły. Skąd w nich tyle siły?- pomyślała. Poparzeniec podniósł większy kawał rozbitego zwierciadła. Był ostry ponieważ z dłoni strużką popłynęła gęsta krew. Dziewczyna wiedziała co zamierzał zrobić. Skoczył w jej stronę chcąc przyłożyć jej niebezpieczny odłamek do gardła. Iris podcięła mu kończyny, przewracają go na plecy. Unosząc się na rękach, wykonała manewr, dzięki któremu postawiła nogę na ręce mężczyzny w obłędzie. Pozwoliła pęknąć kościom przedramienia i wypłynąć resztkom krwi. Wyjąc z bólu wypuścił lustrzany odłamek. Iris wyjęła zza pasa nóż i wbiła go w lewe płuco. Ciemnoczerwona posoka prysnęła na jej twarz i ubranie. Tym razem upewniła się, że nie żyje.

Przyglądała się chwilę zwłokom. W świetle latarki wyglądał jak ofiara jakiegoś psychopaty, ale w takim razie to ona nim była. Miała wrażenie, że przez chwilę w jego twarzy dostrzegła kogoś znajomego. Kogoś kogo dobrze znała. Przygryzła spierzchniętą wargę i poczuła metaliczny smak krwi, być może własnej. Maszyna do zabijania- pomyślała o sobie patrząc na zmasakrowane przez nią zwłoki i opuściła latarkę.

Przeraźliwy ryk Poparzeńca mógł zwabić kolejnych, więc dziewczyna wyszarpnęła ostrze z piersi martwego mężczyzny i poderwała z ziemi plecak. Nie zapomniała także o broni.

Starała się omijać przeszkody z gruzu i nie stąpać po kruchych żarówkach.

Przechodziła obok nieruchomych już schodów kiedy pojawiły się kolejne szmery. Włączenie zasilania, albo coś w tym rodzaju.

Rozbłysły pojedyncze świetlówki, a schody zaczęły działać. Iris podskoczyła z tak nagłego zaskoczenia. Przy takim świetle była łatwym celem.

Za jej plecami pojawił się znajomy odgłos i stukot. Obejrzała się za siebie i zobaczyła tuzin Poparzeńców biegnących prosto na nią.

Nie było czasu na obmyślanie drogi ucieczki. Przeskoczyła barierę schodów i wbiegła po nich na górę, pomimo tego, że się ruszały.

Na piętrze budynku wcale nie było jaśniej, podłogę pokrywał ten sam kurz, w którym poodbijane były ludzkie stopy.

Poparzeńcy wdrapywali się po schodach przepychając się i wyrywając sobie resztki włosów. Nadchodzili kolejni. W sumie chciało ją dorwać dwudziestu naraz.

Jedyne co przyszło jej do głowy to ucieczka na dach.

Ruszyła schodami na sam szczyt budynku.

Na ostatnim, trzecim piętrze spotkała tylko dwóch Poparzeńców. Strzeliła do każdego z nich, by nie tracić cennego czasu. Jeden spadł ze schodów i utrudnił wejście na górę pozostałym.

Dach był taki jak w każdej galerii handlowej. Zbudowany ze szkła i metalowych łączeń. Widziała zachodzące słońce. Stanęła na jednym z gipsowych kolców, które kiedyś oddzielały sklepy, i złapała się utworzonego z prętów rusztowania. Rozpoczęła wspinaczkę. Nie było jej łatwo. Konstrukcja nie grzeszyła stabilnością, a przed sobą miała kilka metrów do pokonania.

Poparzeńcy wspinali się za nią, co było do przewidzenia, ale nie było czasu na zamartwianie się.

Iris była już prawie na dachu, kiedy jeden z chorych chwycił ją za kostkę i pociągnął w dół. Jej ręce trzymały się brzegu złamanej szyby, która kaleczyła jej dłonie. Wydała z siebie jęk. Wolną nogą starała się kopnąć Poparzeńca. Dostał prosto w skroń i spadł zabierając ze sobą jeszcze kilku zdesperowanych.

Dziewczyna na obolałych rękach podciągnęła się i całe jej ciało znalazło się na zewnątrz.

Musiała uciekać dalej. Miała kilka opcji do wyboru.

Pierwsza - oddać się w ręce Poparzeńcom i zginąć będąc pożarta żywcem.

Druga - skoczyć z trzeciego piętra i najprawdopodobniej skręcić kark, co związane jest z nagłą śmiercią.

Albo trzecia - przedostać się na dach drugiego budynku, gdzie znajdowała się stara drabina przeciwpożarowa, za pomocą linii wysokiego napięcia.

......

Chyba trochę przesadzam z tym przelewem krwi, no ale cóż.

Już niedługo 1K!!!

Uwięzieni w labiryncie: Próby w ogniuWhere stories live. Discover now