Budzę się, pierwsze co rzuca mi się w oczy to żółta poświata na suficie. W pokoju panuje półmrok. Przez chwilę jestem otumaniona, próbuję sobie przypomnieć gdzie jestem. Po chwili jestem już w pełni świadoma wszystkiego co się dzieje. Przypominam sobie wszystkie złe rzeczy, które zdarzyły się niedawno, chcę płakać, ale mimo snu jestem zbyt wyczerpana na łzy. Odwracam się w stronę, z której dochodzi światło, jak się okazuje pochodzi ono z małej lampki na biurku, przy którym siedzi Witek. Przed nim leżą stosy papierów, które chyba próbuje uporządkować w jakikolwiek sposób. Wygląda na znudzonego i zmęczonego za razem. Gdy spoglądam na niego widzę, że mi się przygląda. Patrzymy się sobie prosto w oczy, nie chcę zaczynać pierwsza rozmowy, nie chcę mówić nic czego mogę później żałować.
- Jak się czujesz? Lepiej trochę? - Pierwszy zaczyna rozmowę.
- Po takich wydarzeniach nigdy nie będzie lepiej. - Odpowiadam, na wszelki wypadek kiwając głową twierdząco.
- Wiadomo. - Mówi i wzdycha patrząc na ilość papierów na biurku. Spogląda na zegarek na lewym nadgarstku. - Ale późno, już 23, nie skończę tego chyba nigdy. - Rzuca jeszcze jedno nienawistne spojrzenie w stronę biurka z dokumentami.
- Co tam robisz? - Mówię podnosząc się do pozycji siedzącej, teraz już trochę mniej zagubiona niż wcześniej.
- A nic. - Odpowiada chyba licząc, że nie będę drążyć tematu.
- Pokaż. - Wstaję, biorę na ramiona koc, którym byłam przykryta i idę w kierunku chłopaka. Staję za jego plecami próbując zrozumieć co oznaczają te wszystkie dokumenty. - Co to jest? - Pytam nie wiedząc nawet, co dokładnie mam na myśli.
- Plany organizacji, rachunki i inne papiery.
czają te wszystkie dokumenty. - Co to jest? - Pytam nie wiedząc nawet, co dokładnie mam na myśli.
- Plany organizacji, rachunki i inne papiery.
- Daj może ci pomogę, co masz z tym zrobić? - Wyciągam rękę żeby podnieść i przyjrzeć się lepiej dokumentom.
- Ściśle tajne... - Mówi próbując dać mi jednoznacznie do zrozumienia, że mam dać sobie spokój, nie zamierzam jednak tak łatwo ustąpić.
- Pokaż, pomogę, skończysz szybciej.
- Łamane przez poufne... - Chyba jednak nie zamierza ustąpić.
- To wprowadź mnie to organizacji. - Parskam śmiechem zabierając ze stołu jedną leżących kartek. Próbuję zrozumieć co jest na niej napisane, jednoznacznie jest to ilość zapotrzebowania dla armii z datą z ubiegłego miesiąca. Śmieję się bo nie wyobrażam sobie kogoś tak poukładane jak Witold, kto trzyma tak stare rachunki.
- Nawet nie wiesz jakie to jest ciężkie. - Wyrywa mnie z zamyślenia.
- To się dowiem, co ja mogę mieć do stracenia? - Wzruszam ramionami. - Chcę pomagać innym, może chociaż ich życie będzie miało więcej sensu niż moje. - Nie zamierzam tego mówić, jednak wyrywa mi się mimowolnie.
- Nawet tak nie mów. - Słyszę zdziwienie w głosie chłopaka. Akurat takiej odpowiedzi nie spodziewał się za nic w świecie.
- No co? Popatrz na mnie co mi zostało? Matka nie żyje, do domu wrócić nie mogę, nie mam co ze sobą zrobić i nawet nie wiem gdzie jest... -Przerywam bo wiem, że zaczynam znacznie przesadzać. - A z resztą, nie ważne i tak nie zrozumiesz.
- Czego nie zrozumiem? Że nie wiem co to strata, że wojna to nie zabawa, że też nie straciłem bliskich, myślisz, że nie wychodzę codziennie z myślą co zrobię jak wrócę, a ich nie będzie? Ja wiem, że życie to nie zabawa, a wojna to nie gra. - Niemalże krzyczy. Jego gwałtowna reakcja jest dla mnie conajmniej zadziwiająca. Co ktoś tak poukładany, kto zawsze miał kochający dom, rodzinę i przyjaciół może wiedzieć o życiu. Nigdy nie zaznał biedy, nigdy nie był zmuszony do walki o przeżycie...
- Chcę wyjść. - Mówię i podrywam się z miejsca. W jednym momencie pragnę znaleźć się jak najdalej od niego.
Schodzę ze schodów wolno i po cichu. Za pewne Wanda i Pani Maria śpią już od dłuższego czasu. Idę do kuchni, mam ochotę na gorącą herbatę i papierosa. W oczekiwaniu na ciepłą wodę siedzę przy kuchennym stole i wypalam jedną z ostatnich fajek, które skręciłam w domu dzień wcześniej. Gdy woda jest już zagotowana nalewam sobie w kubek gorącego płynu i idę do pokoju gościnnego, który jak się okazuje, pełni funkcję salonu w domu. Siedzę w ciemności, wylewam resztki łez, na które zebrało mi się już z powodu, który ciężko mi jest określić. Po dłuższej chwili ciszy słyszę pukanie do drzwi, nic nie odpowiadam, ale mimo to osoba za nimi pociąga za klamkę. Znowu mam do czynienia z nikim innym jak z Witoldem.
- Ja chciałem tylko przeprosić. Za wszystko co powiedziałem. - Mówi, jednoznacznie dając do zrozumienia, że tym razem wyjdzie na jego. - Naprawdę, nie chcę żebyś miała się za gorszą, bo to nie prawda. Po prostu bycie w organizacji jest czymś co ciężko określić. - Robi na chwilę pauzę. Wiem, że gdyby w pokoju nie panował półmrok z pewnością jego piwne oczy były by utkwione prosto we mnie. - A co do twojego narzeczonego, wiemy, że meldował się ostatnio u łączniki dzisiaj rano, gdzieś w okolicach Żoliborza. Coś mu przekazać?
- To nie jest mój narzeczony. Nie jesteśmy razem. - Odpowiadam, ale na niezadane pytanie.
- Przykro mi z tego powodu. Coś mu przekazać?
- Nie, skoro nic mu nie jest to w porządku. - Odpowiadam próbując pojąć zachowanie Witka. Zapada chwila milczenia, którą czuję, że muszę przerwać. - Przepraszam, za moje zachowanie, bycie natrętną i upartą, ale może mógłbyś spróbować z organizacją. Naprawdę wiem o życiu więcej niż myślisz. Jestem wytrzymała, gotowa do poświęceń i chętna do walki. Czego jeszcze mi trzeba?
- Umiejętności i zaangażowania. - Odpowiada niemal od razu chłopak, jak gdyby była to jedna z oczywistych i stałych formułek w jego głowie.
- I co z tego? - Probuję podnieść ton chociaż w rzeczywistości brzmi to bardziej jak piszczenie. - Przecież umiejętności da się wyuczyć, a o moim zaangażowaniu nie masz zielonego pojęcia.
- Dobrze, pomyślę i porozmawiamy jeszcze o tym. - Wzdycha, a ta obietnica brzmi jakby po prostu próbował pozbyć się natrętnego dziecka obiecując mu lody. - Tymczasem jeszcze dużo pracy przede mną, dobranoc. - Mówi chwytając klamkę drzwi.
- Dobranoc odpowiadam obserwując jednocześnie jak opuszcza mój pokój.
CZYTASZ
Wojenna opowieść.
Historical FictionSiedzę sama przy kuchennym stole próbując realnie ocenić co tak naprawdę wydarzyło się w ostatnich dniach. Nie wierzę już w nic co słyszę, jednocześnie przypominam sobie jak to było wcześniej, kiedy w szkole zarzucano mi brak kreatywności. Sama nigd...