1.

750 34 9
                                    


Siedzę sama przy kuchennym stole próbując realnie ocenić co tak naprawdę wydarzyło się w ostatnich dniach. Nie wierzę już w nic co słyszę, jednocześnie przypominam sobie jak to było wcześniej, kiedy w szkole zarzucano mi brak kreatywności. Sama nigdy nie określiłabym tego w tak brutalny sposób, bo od kiedy twarde stąpanie po ziemi nazwane jest brakiem kreatywności? W życiu nie marzyłam o księciu na białym rumaku, na dobre wyszło, w czasach wojny i okupacji wiele małych dziewczynek straciło swoje marzenia i życia.

Czekając na wspólnika, który niegdyś oddał mi swoje serce, wypalam kolejnego papierosa. Choć serca nigdy nie przyjęłam, to i tak w szarej chmurze papierosowego dymu myślę o nim, jak o jednej z najdroższych rzeczy jakie mam. Mieszkanie jest obskurne, w całym tego słowa znaczeniu. Drewniana podłoga skrzypi do tego stopnia, że stąpając należy uważać by któryś z sąsiadów przypadkiem nie spostrzegł, że ktoś nadmiernie się kręci. Nikomu nie można ufać. Takie czasy. Stukam papierosem o brzeg popielniczki patrząc jak pali się już tylko to co z niego zostało, biorę ostatnie pociągnięcie i wrzucając go do popielniczki odchylam się wydmuchując dym prosto w stronę poszarzałego już od tej czynności sufitu. Uśmiecham się sama do siebie zdając sprawę, że każdy kto tu przychodzi postępuje dokładnie tak samo. Popielniczka jest już wypełniona po brzegi, a ja zastanawiam się kim byli ci przedemną, może kimś ważnym, a może zwykłymi ludźmi z ulicy? Bardzo chcę wyrzucić z niej cały popiół i dokładnie wyczyścić, jakby to miało realny wpływ na moje życie. Zamyślenie przerywa jednak pukanie do drzwi. Nie pragnę już wyrzucić popiołu, ale wiem też, że nie podejdę do drzwi. Ten kto idzie dobrze mnie zna, zdaje sobie sprawę z tego, że nigdy nie otwieram. Mówię więc cicho "proszę" i mimo, iż stoję odwrócona tyłem słyszę skrzypienie białych drewnianych drzwi, na których jakiś ambitny stolarz wyrzeźbił trzy ledwo zarysowane prostokąty, wszystkie poziomo, jeden pod drugim równomiernie. Za tak piękny machoń na pewno trzeba zapłacić fortunę, aż wstyd się przyznać za jak śmieszne pieniądze jest to w ludzkim użytku. Dalej słyszę skrzypienie podłogi, drewnianej, spruchaniałej do granic wytrzymałości, jednak pomimo zarysowań nie tracącej swojego głębokiego koloru.

- Serwus - słyszę i czuję jak ktoś całuje mnie w lewy policzek, odruchowo przecieram go dłonią. - Widzę, że dzisiaj promieniejesz. - Tak naprawdę wolałabym tego nie słyszeć, powody do radości miewam rzadko. Obracam się i na krótką chwilę stoimy twarzą w twarz. Tonę w jego piwnych oczach choć tak naprawdę nigdy nie chcę niczego więcej.

- Masz dla mnie dokumenty? - Pytam nie zdejmując z niego spojrzenia. - Miałeś na dzisiaj przywieźć.

- Miałem i przywiozłem. - Uśmiecha się jednocześnie machając mi przed twarzą nowo podrobionymi papierami. - Wyglądają niczym oryginał. Niczym nie musisz się przejmować. Za tydzień przywiozę paszport, załątwię wizy i droga wolna. Francja, Włochy, Hiszpania, co chcesz to masz! A na koniec za ocean, tam za byle jaką pracę zarobisz więcej niż tu w miesiąc.

- Ażur, nie chcę nigdzie wyjeżdżać, ja zostaję tutaj. - Niemal krzyczę, nie zapominając jednak, że ściany miewają także uszy. Odwrócam się i podchodzę do okna zasłaniając je niemal całkowicie, na wszelki wypadek. Z zasłonek wylatywał kurz przy każdym pociągnięciu, odwracam głowę w bok i kaszlę dwa razy. Zasłonki są półprzezroczyste koloru butelkowej zieleni, na pewno nie jedno w swoim życiu już widziały, jednak półmrok jaki tworzą, nawet w ciągu dnia, jest niemalże onieśmielający. Żeby dodać wszystkiemu stanowczości powtórzam pewnie i spokojnie, dobrze już znaną śpiewkę. - Nie wyjadę z Warszawy i koniec.

- Jesteś głupia. - Mówi rzucając moje nowe dokumenty na stół. - Możesz wyjechać i mieć wszystko czego zapragniesz. Dom, rodzinę, pieniądze.

- Nie jestem głupia tylko uparta, a rodzinę mam tu, więc dziękuję za troskę, ale nie potrzebuję nigdzie wyjeżdżać.

- Jesteś wariatką.

- Wyjdź stąd, proszę. - Patrzę jak zdenerwowany idzie w kierunku drzwi.

- Tylko mnie później o nic nie błagaj jak stwierdzisz, że jednak bezpieczniej będzie wyjechać. - Wyszedł trzaskając drzwiami.

Ponownie siadam przy stole i odpalam kolejnego papierosa. Sięgam po leżące na drugim końcu stołu dokumenty. - Katarzyna Szulc - Przynajmniej jakieś normalne nazwisko. Ciszę w pokoju przerwa dochodzący z zewnątrz odgłos wybuchu, a potem niemieckie krzyki. Podchodzę po cichu do okna i wyglądam zza zasłonki. Po ulicach biegają przestraszeni ludzie oraz niemieccy żołnierze z karabinami, które zawsze przygotowane są do strzału, a nad kamienicami unoszą się kłęby duszącego kurzu.

Drzwi zostały otwarte szybko wydając przy tym charakterystyczne skrzypienie - Pani Ewo, jak dobrze, że Panią tu zastałam, słyszałam, że ktoś wychodzi, już się bałam, że coś się Pani mogło stać! - Papieros prawie wypadł mi z ręki jednocześnie przepalając dziurę w jednej z butelkowozielonych zasłonek.

- Ale mnie Pani wystraszyła... - Mówię oddychając z ulgą, kobieta jednak zdaje się nie słyszeć i kontynuje.

- Kamienice na Dolnej zbombardowane, wszędzie ciała, całe rodziny... - Niemalże płacze Pani Rozalia, kobieta, dzięki której ludzie tacy jak Ażur mieli gdzie się spotykać. Ja sama znalazłam się tu przez ogromny przypadek, miałam przeczekać kilka dni, odebrać fałszywe dokumenty, a potem wynieść się gdziekolwiek indziej.

- Jak to? Był u mnie Marcin przed chwilą wyszedł, o Boże. - Mówię podchodząc do popielniczki szybkim krokiem i z całej siły wciskając w nią papierosa. - Pani Rozalio, wie Pani dokąd poszedł?

- O Boże - Powtórzyła Rozalia. - Nie mówił dokąd idzie, powiedział tylko, że musi coś jeszcze dzisiaj załatwić...

Szybko biorę leżący na kanapie czarny żakiet i zarzucam na ramiona, następnie podchodzę do szafy i wyciągam klucze oraz portfel, z którego wyjmuje wszystkie pieniądze i wkładam je do stanika. Następnie idę w kierunku starszej kobiety.

- Pani Rozalio, proszę zostać w domu, być może Marcin wróci, ja pójdę go poszukać, może nic mu nie jest i dotarł już na miejsce. Proszę na mnie nie czekać, ja i tak już tutaj nie wracam. - Wciskam jej w dłoń pęczek kluczy. - Chłopaki odbiorą, jak będą potrzebować.

- Pani Ewo, jak dla mnie może tu Pani siedzieć ile chce...

- Nawet nie mam meldunku, tak będzie bezpieczniej Pani Rozalio. - Mijam kobietę w drzwiach i idę szybkim krokiem w kierunku klatki schodowej.

Wojenna opowieść.Where stories live. Discover now