6. Początek twojego końca

219 10 35
                                    

...przerażający widok. W głębi ciemnego pokoju, zobaczyłam znajomą postać. Klęczała na podłodze trzymając coś w ramionach. Obserwowała każdy mój ruch z szeroko otwartymi fioletowymi oczami. 

- V-Vincent...? - czułam jak mój głos drży.

Chłopak pokazał białe zęby w szerokim krwiożerczym uśmiechu. 

- Nicole... Wiedziałem że przyjdziesz. - Odezwał się spokojnym tonem. 

Podeszłam do niego o parę kroków, i zakryłam usta ręką. Vincent trzymał na kolanach małe nieprzytomne dziecko z roztrzaskaną głową i ranami ciętymi na całym ciele. Upadłam na kolana i zakryłam twarz rękami. To nie dzieje się naprawdę, myślałam, nie dzieje się, to nie może być prawdą. Podniosłam wzrok, i zorientowałam się, że chłopak stoi tuż nade mną.

- Och Nicole... - zaczął, teatralnie machając rękoma - ta historia nie mogła się inaczej skończyć. Nie sądzisz chyba, że mogłoby być inaczej... 

- K-kim ty j-jesteś? - zapytałam i momentalnie poczułam, że po policzkach wolno spadają mi łzy. 

- Ja? Jestem początkiem. Początkiem, twojego końca.

Jego uśmiech był przerażający, a z głębi jego oczu zniknął gdzieś chłopak, którego kochałam. Przemienił się w zimną, pozbawioną uczuć istotę. 

- Widzisz... To co tu zaszło - kontynuował wskazując na bezwładne ciało dziecka - dotyczy tylko nas obojga. Tylko, że ty... na tym nic nie zyskasz... - Vincent odwrócił się w stronę drzwi i krzyknął - Freddy! Do mnie! 

Nastała cisza, lecz po chwili usłyszałam ciężkie kroki robota zmierzające w naszą stronę. Nagle drzwi wyleciały z hukiem z zawiasów i upadły na zakurzoną podłogę. Moim oczom ukazał się robot w kształcie misia, ten sam którego widziałam tydzień temu w pomieszczeniu z kamerami. 

- Podejdź tu! - Warknął Vincent, na którego ton głosu aż zadrżałam. 

Freddy posłusznie przysunął się o parę kroków wprzód, a ja korzystając z zamieszania zerwałam się na równe nogi i podbiegłam do dziecka. Chłopak podążył za mną wzrokiem, i powiedział powoli;

- Nie zdołasz go już ocalić, przyszła na niego pora... 

Podniosłam ciało i oparłam je o ścianę. Był to chłopiec o brązowych jak kasztany prostych włosach. Jego cera była strasznie blada, a po policzku i brodzie spływała cienka strużka krwi. Obejrzałam się za siebie, i zobaczyłam jak Vincent odkręca metalową klapę na brzuchu animatrona.

- Co chcesz zrobić? - zapytałam, siląc się na opanowany ton. 

Chłopak nie odpowiedział mi, tylko zaczął powoli do mnie podchodzić.

- Nie zbliżaj się! Nie chce mieć z tobą nic wspólnego rozumiesz?! Już nie!

- Trzeba było pomyśleć, zanim się we mnie zakochałaś i pocałowałaś... 

- Ale... to ty mnie pocałowałeś! Dlaczego?! Co tu się do cholery dzieje?! 

Vincent zaśmiał się śmiechem, od którego krew w żyłach mogłaby zamarznąć. 

- Musiałem cię uwieść, inaczej byś mi nie zaufała i nie dotarła aż tutaj... Przyznaje, że nie planowałem naszego spotkania pod sklepem, ale gdy tylko cię zobaczyłem, wiedziałem że jesteś idealną kandydatką! Chciałem znaleźć cię za wszelką cenę, ale proszę, sama do mnie przyszłaś, na urodziny twojego ukochanego kuzyna. Phone Guy podejrzewał, że mogę cię do czegoś wykorzystać, zna mnie, ale za bardzo bał się o reputacje pizzerni, żeby jakoś zareagować. Kazał mi obiecać, że nie zrobię nic co mogłoby mu zaszkodzić, zapominając, że dla mnie obietnica... nic nie znaczy. Więc wystarczyło tylko poczekać, aż przywiążesz się do mnie na tyle, aż przyjdziesz tu sama żeby zobaczyć czemu się z tobą nie kontaktuje. No i przyszłaś. Phone powiedział mi o twojej wizycie... Ja miałem wtedy ważniejsze rzeczy do roboty niż ty... Wiedziałem, że któregoś dnia przyjdziesz tu znowu, w nocy, więc wystarczyło tylko czekać, kiedy ten czas nadejdzie... No i proszę! Dotarłaś w samą porę na finał! 

My Purple HeartWhere stories live. Discover now