Joyeux San-Valentin

172 30 17
                                    


Francis przeciągnął się leniwie, ziewając głośno. Nie miał nic przeciwko wczesnemu wstawaniu, ale przecież nikt nie skakałby z radości, gdyby musiał wstać o piątej rano, a zwłaszcza w środku zimy, prawda? Chłopak długi, orzeźwiający prysznic i ubrał się ciepło. Po kilku minutach był już w drodze na przystanek, chwilę później jego żołądek zaburczał głośno przypominając mu o śniadaniu, a raczej, jego braku. „Niedaleko kwiaciarni jest jakaś kawiarenka, zjem coś na przerwie." Pomyślał i wskoczył do autobusu, trzydzieści minut później wysiadł i szybkim krokiem potruchtał ośnieżonymi uliczkami Paryża w stronę kwiaciarni. Na starym złoto-zielonym szyldzie widniał bukiecik kwiatów, a pod nim wypisane kursywą słowa: „Le boutique de fleuriste Magnolia". Blondyn po chwili zmagania się z przestarzałym zamkiem otworzył drzwi i wszedł do środka. Gorączkowo potarł o siebie skostniałe z zimna dłonie po czym zdjął płaszcz i stanął za ladą, związując w tym czasie włosy błękitną wstążką.

W ciągu kilku następnych godzin nie wydarzyło się nic ciekawego,dopiero około godziny jedenastej gdy Francuz wrócił z przerwy,jego oczom ukazał się chłopak drobnej postury, mniej-więcej w jego wieku. Nieznajomy przysiadł na murku i przeczesał palcami, i tak rozwichrzone, krótkie, jasne włosy, cera młodzieńca była chorobliwie blada, a duże, zielone oczy wyrażały złość,zmęczenie, a przede wszystkim- smutek. Francisowi zrobiło się żal nieszczęśnika. „Dlaczego taki ładny chłopak siedzi sam, przygnębiony w walentynki? Biedaczek" pomyślał biorąc do ręki jedną z zakupionych babeczek oraz ładną, czerwoną różę, wyszedł ze sklepu i usiadł obok zielonookiego. „Salut! Quel est votre nom?"(Cześć!Jak się nazywasz?) Zapytał,kładąc mu rękę na ramieniu, w celu zwrócenia uwagi, mniejszy mężczyzna wzdrygnął się lekko na niespodziewany dotyk i odsunął się, nie utrzymując kontaktu wzrokowego, jego imię wciąż pozostało dla Francuza tajemnicą, którą postanowił za wszelką cenę rozwikłać, wstał i przyklęknął przed nieznajomym, patrząc mu prosto w oczy. Po kilku minutach niekomfortowej ciszy chłopak widocznie miał dosyć natrętnego zachowania naszego drogiego kwiaciarza. „Casse toi." Prychnął, odwracając się na pięcie, zaczął biec w tylko sobie znanym kierunku, zupełnie nie zwracając uwagi na otoczenie, gdy po chwili poczuł gwałtowne szarpnięcie za ramię i dźwięk klaksonu zadzwonił mu w uszach, uderzył plecami o ziemię i gwałtownie wypuścił powietrze z płuc. Po kilku sekundach otworzył oczy i ujrzał przed sobą Francisa, mężczyzna pochylił się nad nim, podając mu dłoń. na jego twarzy było widać troskę i strach, jego klatka podnosiła się i opadała w błyskawicznym tempie a kilka złocistych kosmyków lepiło mu się do czoła.„Wszystko w porządku?" Zapytał go po angielsku, jego głos nadal był lekko roztrzęsiony.

„Tak dziękuję bardzo, skąd pan wiedział, że jestem anglikiem?"Mruknął lekko zdziwiony podnosząc się, nie pamiętał żeby się mu przedstawiał.

„Dzięki Bogu" wydyszał i uśmiechnął się promiennie, otrzepując spodnie z kurzu. „ Po pierwsze, nie mów do mnie per pan, jestem Francis Bonnefoy, a po drugie, masz strasznie brytyjski akcent a do torby przyczepiłeś breloczek z flagą Anglii, czyż nie jest to wystarczający. argument?" Zaśmiał się, na co policzki Anglika zaczerwieniły się lekko Francis, pomimo bycia najbardziej irytującym żabojadem na całej kuli ziemskiej, był wyjątkowo atrakcyjny.

„Arthur Kirkland" fuknął, podając mu rękę.

„Imię równie olśniewające jak jego właściciel" skomplementował,podnosząc dłoń do swoich ust, jednakże zanim zdążył złożyć na niej pocałunek, Arthur wyszarpnął dłoń i o mało co nie uderzył Francisa w twarz.

„Mówisz to każdej napotkanej osobie, czy tylko tym, których chciałbyś zaciągnąć do łóżka?" zapytał kpiąco Anglik.

„Touche."Mruknął pod nosem i spuścił wzrok, próbując grać urażonego. Zielonooki widząc jego reakcję skarcił się w duchu i uznał, że jako dżentelmen musi jakoś mu wynagrodzić swoje karygodne zachowanie, odchrząknął więc cicho aby zwrócić na siebie uwagę."Uch... p-przepaszam" zaczął, nerwowo bawiąc się rękawem bluzy. „może w ramach wdzięczności dałbyś zaprosić się do kawiarni na ciasto? Ja stawiam." Nalegał zielonooki.

„Czy to randka?" Zapytał chłopak uśmiechając się półgębkiem.

„Chciałbyś."Fuknął i skrzyżował ręce na piersi.

„Nie zaprzeczam" odpowiedział mu śpiewnym głosem. „Co powiesz na piętnastą, tam niedaleko mojej kwiaciarni?" Zapytał, wyciągając z kieszeni karteczkę i szybko zapisał na niej numer, po czym potruchtał z powrotem do swojej pracy, zostawiając anglika samego.Gdy spotkali się w umówionym miejscu, Arthur znów wydawał się nieobecny, na jego twarzy ponownie zagościł smutek, Francis ostrożnie chwycił jego dłoń. „Hej Arthie, dobrze się czujesz?"Zapytał lekko zmartwiony.

„Tak doskonale, tylko... A zresztą nieważne." Uciął, nie chcąc psuć nikomu nastroju, lecz Francuz był osobą szczególnie upartą więc nie miał zamiaru odpuścić dopóki nie będzie w stanie pomóc chłopakowi.

„Arthur,proszę cię powiedz o co chodzi, nie będę się śmiać, chcę tylko pomóc." Zapewnił, kładąc prawą dłoń na sercu.

Anglik westchnął „Jeśli zaczniesz się śmiać, albo komukolwiek o tym powiesz przysięgam, że znajdę cię i dopilnuję abyś umarł w męczarniach, dotarło?" Zagroził grobowym tonem, Francis przełknął ślinę i skinął głową.

„Krótko mówiąc, nie dość, że zostałem rzucony w pierdolone walentynki, to jeszcze ten gnój zmieszał mnie z błotem." Warknął anglik i trzepnął pięścią w stół, we Francisie natomiast wezbrały współczucie, oraz nieposkromiona wściekłość, postanowił jednak stłumić ją na pewien czas i zająć się priorytetem- pocieszeniem pewnego załamanego Brytyjczyka. Wstał z krzesła i powoli podszedł do niego, obejmując go delikatnie. „Spokojnie Arthur, ten śmieć nie jest wart ani minuty czasu, którą dla niego poświęciłeś,tym bardziej nie ma sensu za nim płakać" powiedział, delikatnie ścierając pojedynczą łzę z jego polika „poza tym, nawet jeśli nie masz walentynki, to wcale nie musi oznaczać, że nie jesteś niczyją walentynką." Dokończył z uśmiechem, a jego policzki zaróżowiły się lekko, gdy chował rękę za plecami. Anglik zamrugał zdziwiony, o czym on mówił, przecież nikt go nie kochał,a przynajmniej tak mu się ostatnio wydawało.

„O czym ty pleciesz wariacie?" Zapytał, śmiejąc się gorzko. „Niby czyją walentynką miałbym być?"

„Moją głuptasie!" Zakrzyknął Francis, ledwie tłumiąc śmiech,wyciągnął zza pleców różę, którą wręczył Arthurowi, po czym ponownie go przytulił, chłopak zesztywniał, ale po chwili nieśmiało odwzajemnił uścisk.

„Joyeux Saint-Valentin, mon cher." Wyszeptał do niego Francis.


Dziesięć lat później



  Francuz zadrżał lekko z zimna, gdy lodowaty wiatr zawiał mu w plecy jego,i tak przemoczony od śniegu, płaszcz nie był zbyt dobrą ochroną przed zimnem, mężczyzna skulił się lekko, i mocno zacisnął dłoń na medalionie wiszącym na jego szyi. Po kilkunastu minutach kluczenia po szarym, smutnym labiryncie wąskich uliczek Londynu,dotarł do celu podróży- pobliskiego cmentarza. Przeszedł pomiędzy kilkoma grobami, nie poświęcając im zbytniej uwagi, gdy nagle przystanął przy jednym i ukląkł. Arthur Kirkland 23. 04. 1984- 07.11.2016 Głosił nagrobek, Francis wyrzucił uschnięte kwiaty i wstawił piękny bukiet świeżych, białych róż,wyciągnął z kieszeni zapalniczkę i zapalił nowo przyniesione znicze, po czym zrobił to samo ze swoim papierosem. Otworzył medalion, w którym znajdowało się małe zdjęcie jego zmarłego ukochanego i uśmiechnął się ciepło, mimo że na samo wspomnienie narzeczonego w kącikach jego oczu czaiły się łzy. „Joyeux Saint-Valentin, mon cher." Powiedział, wyrzucając niedopałek papierosa i delikatnie pocałował medalion, po czym odmówił krótką modlitwę. „Nie mogę się doczekać aż cię znów zobaczę Arthur, to tylko kwestia czasu." Szepnął, ocierając z policzka samotną łzę, jeszcze chwilę spoglądał na nagrobek, po czym wrócił do mieszkania, które kiedyś dzielili.  

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 01, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Joyeux San Valentin (FrUk)Where stories live. Discover now