Po trzecie - koniec.

820 118 20
                                    



Kolejny przesłodzony one-shot, niemający nic wspólnego z poprzednimi.


- Oi! Jean! słuchasz mnie? – pomachał ręką tuż przed moją twarzą zdenerwowany Eren.– Skup się, bo nie będę dwa razy powtarzał.
-Mhm... – niechętnie otworzyłem oczy i mglistym wzrokiem próbowałem odnaleźć mojego rozmówce. - Wybacz, w nocy nie zmrużyłem oka.
- Dlaczego? Wczoraj kapral wypuścił nas z treningu wyjątkowo wcześnie. – zaciekawił się Eren, a na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek. – Czyżby Marco nie pozwolił ci zasnąć?
- Ha? – zarumieniłem się, zastanawiając się nad wieloma pomysłami, które mogły pojawić się w ciasnej głowie Erena. – Nie myślisz chyba o...
- Ćwiczyliście beze mnie?! – wykrzyczał Jeager, przerywając moją wypowiedź.– Mogliście mnie obudzić!
- C-Co? – jęknąłem kompletnie zdezorientowany, wpatrując się tępo w poirytowaną minę chłopca.
- Dlaczego urządziliście trening beze mnie?!
-Ach! Trening! No, tak! – zaśmiałem się głupkowato, starając się ukryć moje wielkie rumieńce i równie duże zażenowanie całą tą sytuacją. – To nie był byle jaki trening! Tylko dla prawdziwych mężczyzn!
- Więc dlaczego poszedłeś z Marco? – zaśmiał się, prowokująco brunet. – On tylko plączę się pod nogami. To przez niego stoisz w miejscu, zamiast zająć się rozwijaniem swoich umiejętności. Marnujesz z nim czas!

***

- Znowu Eren cię tak urządził? – zapytał zasmucony Marco, ścierając zaschniętą krew z mojego czoła. - Mam nadzieję, że tym razem dostałeś nauczkę.
- Cóż, teraz przynajmniej wiem, żeby następnym razem, celować w jego twarz, a nie w brzuch. – prychnąłem, na co Bodt nieco mocniej przycisnął szmatę do brudnej rany.
- Masz ci los... Co ja z tobą mam? – westchnął brunet, starając się ukryć mimowolny uśmiech, cisnący się na jego piegowatą twarz. – Będziesz musiał go przeprosić.
- Co? – wykrzyknąłem, odtrącając dłoń Marco, która delikatnie obmywała moją twarz. - Dlaczego uważasz, że to ja powinien go przeprosić?!
- Ponieważ wiem, że najpierw mówisz, a potem dopiero myślisz. Eren, to czasami potrafi ugryźć się w język.
- Może zdarza mi się czasami powiedzieć o jedno słowo za dużo, jednak tym razem było inaczej... – powiedziałem, uciszając powoli głos, bo zrozumiałem, że po raz pierwszy w życiu krzyczałem na Marco. – Zresztą po co mam się przed tobą produkować, skoro i tak uwierzysz Erenowi.
Gwałtownie wstałem z drewnianej ławy i wybiegłem pędem z opustoszałej jadalni. W kącikach moich oczu, zebrały się palące ze złości łzy. Nie zamierzałem przytaczać i wyjaśniać słów Erena, które mogłyby skrzywdzić delikatną dumę Marco oraz doprowadzić do nieprzyjemnej rozmowy.


***
-Wreszcie cię znalazłem! – wykrzyknął uradowany Marco, biegnąc w moją stronę. –Już myślałem, że zrobiłeś coś głupiego.
- Niestety Reiner był zajęty, a sam nie miałem ochoty demolować pokoju Erena.– prychnąłem opierając się o pień drzewa. – Swoją drogą... Jak mnie tu znalazłeś?
- Przypomniało mi się, że kiedyś wspominałeś o tym wzgórzu. – przysiadł tuż obok mnie, wzdychając ze zmęczenia Bodt. – Musiałeś tutaj często przychodzić, skoro zdołałeś wydeptać taką wyraźną ścieżkę.
- Przychodzę tu zawsze, żeby się wyciszyć. – przechyliłem do tyłu głowę przypatrując się unoszącym się nad nami gałęziom magnolii. Na niektórych z nich zdążyły rozkwitnąć pączki, które ukazywały światu swoje, piękne, bordowe kwiaty.– Powietrze na wzgórzu, różni się od tego w mieście. Jest lżejsze i kojące.
- Może faktycznie jest trochę inne. – powiedział szeptem Marco, skupiając się na otaczającej nas ciszy.
Mieliśmy malowniczy widok na starą wioskę położoną w oddali. Po północy spowijał ją mrok, który powodował, że osada przypominała miejsca, które odwiedzaliśmy podczas wielu ekspedycji.
Wyglądała o tamtej porze, na opuszczoną i odwiedzoną przez tytanów, którzy nigdy nie zostawiali w zaatakowanej wiosce, ani jednej żywej duszy. Czasem, eksplorując podobne miejsca, można było się natknąć na strzępki ludzkiego ciałaczy kałuże świeżej krwi, których widok pobudzał moją wyobraźnie i stwarzał w umyśle nachalne pytania.
Dlaczego musieliśmy się urodzić na tym chorym świecie?
Jednak najbardziej przerażała mnie myśl, że pewnego dnia ta krew może należeć do osoby, która zasługiwała na życie w lepszym świecie.
W świecie, w którym każdy doceniłby jej blask i ciepły uśmiech.

– Eren mnie przeprosił oraz wyjaśnił co pomiędzy wami zaszło. – wyrwał mnie z przemyśleń Marco, kompletnie nieświadomy, co działo się w mojej głowie. - Przepraszam,że cię tak osądziłem. Strasznie mi teraz głupio.
- Nic nie poradzisz. Stało się. – wzruszyłem ramionami i posłałem kojący uśmiech, uświadamiający mu, że może przestać się martwić. – Musisz wiedzieć, że nie miał racji, wciąż wszystkiego się uczysz....
- Wiesz dobrze, że tak nie jest, Jean. – przerwał mi piegowaty, mocno zaciskając dłonie. – Jesteśmy tutaj od dobrych paru miesięcy, każdy kto posiadał, odkrył swoje zdolności. Tylko ja nie.
- Jeszcze nie jest za późno bym cię podszkolił. Możemy pokazać temu padalcowi,że jesteś od niego lepszy!
- Jeager jest wyjątkowy. Nie jestem taki pewny siebie i utalentowany jak on! – Marco niemal wykrzyczał ostatnie zdanie, jednak łzy spływające po jego piegowatym policzku, zamknęły jego usta.– Ale... Chcę, żebyś wiedział, że póki tu jesteś nie zamierzam rezygnować. Nie mówię, że od razu stanę się najlepszy w korpusie, tylko zrobię wszystko co w mojej mocy, by wam nie przeszkadzać i stać się w oczach towarzyszy osobą szanowaną.
- Marco... - sam nie wiedziałem dlaczego, ale zrobiło mi się okropnie głupio, słysząc desperacje i powagę w głosie Bodta. Ten piegus nie zdawał sobie sprawy, że posiadał coś znacznie cenniejszego.
Zauważyłem jego mocno zaciśnięte pięści, które próbowały ukryć drżenie całego ciała. Chłopak patrzył prosto na mnie, czekając jakby na obśmianie lub mocny policzek. Przez dobre pięć minut obserwowałem go, nie wiedząc co powinienem powiedzieć w takiej sytuacji.
Dlaczego ludziom tak ciężko zobaczyć cudowne cechy jakie posiadają?
- Marco wszyscy w korpusie cię uwielbiają. – stwierdziłem, oprzytomniając i układając w myślach w miarę sensowną wypowiedź. - Jesteś najbardziej ciepłą osobą jaką znam.
- Co masz na myśli, mówiąc''ciepły''? – zapytał zaciekawiony, odwracając się w moją stronę.
- Jesteś niczym chodząca żarówka, wabiąca do siebie wszystkie wstrętne owady.
- To, żeś mi wytłumaczył... - mruknął niezadowolony chłopak.
- Po prostu dostrzegasz w każdym człowieku, osobę jaką mógłby być, a nie jest.- stwierdziłem, mając nadzieję, że Marco zrozumiał, co miałem na myśli. – Potrafisz wszystkich pocieszyć, nieważne w jakiej sytuacji się znajdują. Dajesz ludziom ciepło i wsparcie, które jest cholernie potrzebne w tych czasach.
Marco patrzył na mnie oniemiały.
- Po prostu... Mógłbyś czasem zapomnieć o swoich wadach i skupić się na zaletach jakie z pewnością posiadasz. – westchnąłem, gubiąc sens całej wypowiedzi.
- I kto to mówi. – prychnął niezadowolony Bodt.
Puściłem mimo uszu ten wredny komentarz i mocno przytuliłem zapłakanego chłopaka.
– Jak mam ci się odwdzięczyć za to wszystko, co dla mnie robisz?

- Po prostu nie daj sobie wmówić, że jesteś gorszy. – wzruszyłem ramionami i przełknąłem cisnącą się gulę w gardle. – I nie daj się do cholery zabić. Nikomu. Obiecaj mi.
- Obiecuję.
Przetarłem kciukiem, jego mokre policzki i odetchnąłem z ulga, ciesząc się, że obaj mamy już tę rozmowę za sobą.
- Chcesz jutro wrzucić do łóżka Erena kilka martwych robaków? – zapytałem, czochrając ciemne włosy piegowatego.
- Z przyjemnością.

Prawdziwe ciepło - JeanmarcoDonde viven las historias. Descúbrelo ahora