15. Tam jest swoboda

808 113 22
                                    

Arthur powoli wybudzał się ze snu, jak najbardziej odsuwając w czasie moment, kiedy będzie musiał otworzyć oczy. W końcu jednak suchość w ustach oraz pełny pęcherz nie pozwoliły mu zostać dłużej w łóżku. Podniósł powieki, a światło oślepiło go boleśnie. Zaraz potem pozostałe zmysły dały o sobie znać  — wszechobecny szum i pisk w lewym uchu, ból w różnych partiach ciała, w szczególności w karku i nadgarstku, a także szeroki wachlarz niezbyt przyjemnych zapachów. Uniósł się na łokciach i momentalnie skrzywił, bo nagle zrozumiał, czemu czuł się, jakby jego kręgosłup wywinięto w ósemkę. Wcale nie leżał w łóżku, ale był skulony w staromodnym, obitym atłasem fotelu. Chciał spojrzeć na zegar, ale nie znał tamtego pokoju, a każdy ruch powodował tępy ból, więc szybko zaprzestał poszukiwań. Jednak coś innego przykuło jego uwagę, a mianowicie zebra, która spokojnie patrzyła na niego z kąta i przeżuwała obrus.

Ignorując wszelkie nieprzyjemne odczucia, gwałtownie wstał z fotela, ledwie utrzymując równowagę. Rozejrzał się wokół z przerażeniem. Pokój był dość duży i bogato urządzony, ale jednocześnie nieco zdewastowany. Podarta zasłona wisząca smętnie na nadłamanym karniszu, zbity talerz z resztkami jedzenia, miotła na żyrandolu — taki widok zastał rudzielec. Stół leżał po środku pomieszczenia odwrócony do góry nogami, a na nim spała zwinięta w kłębek Castia.  Gdzieś pod ścianą zobaczył więcej ludzi, z których rozpoznał jedynie białowłosą Silver. Przetarł twarz z niedowierzaniem i zaraz poczuł, że czymś się wysmarował. Dłoń miał pobrudzoną czymś czerwonym, pachnącym truskawkami. Odruchowo sięgnął do kieszeni spodni, z której wyciągnął naleśnika z dżemem, a raczej jego resztką, bo nadzienie zdążyło niemal całkowicie wypłynąć. Wspomnienia z poprzedniego wieczora zaczęły wracać.


***


Arthur, mimo że dla zasady trochę pogderał, czuł się w nowym ubraniu całkiem nieźle, a może nawet więcej niż nieźle. Bądźmy szczerzy i nie umniejszajmy jego odczuć —  miał wrażenie, że wygrał na loterii. Od niemal godziny stał przed lustrem, wciąż wygładzając materiał i przeczesując rude włosy, w końcu musiał coś robić, czekając na Castię, która w tym czasie szykowała się na poddaszu. Azarea i Eliaz siedzieli w salonie, w ogóle nie okazując zniecierpliwienia, choć sami byli gotowi do wyjścia od dłuższego czasu. 

W końcu blondynka zeszła po schodach, stukając niewielkimi obcasami. Osiemnastolatek mimowolnie gwizdnął z podziwem na jej widok. Długie loki spięła w wysoki kok uwieńczony niewielką różą, a przednim pasmom, podkręconym mocniej niż zwykle, pozwoliła zakryć skronie. Jej sukienka była jedną z najodważniejszych kreacji, jakie Arthur miał okazję zobaczyć, choć nie oszukujmy się, nastolatek zbyt wiele w życiu nie widział. Czerwona, odsłaniająca ramiona i z dość sporym dekoltem, który zdobił rubin w złotej, finezyjnej oprawie. Dół sukienki z przodu lekko odkrywał kolana, zaś z tyłu sięgał połowie łydek. Zwieńczeniem stroju były złote dodatki — wąski pas zapięty w talii, dwie bransolety w kształcie różanych gałązek, wijące się jedna nad prawym łokciem, a druga na lewym nadgarstku, oraz fikuśne klamerki przy czarnych czółenkach.

Castia uśmiechnęła się, słysząc uznanie ze strony Arthura, nawet jeśli niezbyt taktowne. Z gracją zawirowała w piruecie i ukłoniło się lekko, iście aktorskim gestem. Mocne perfumy uderzyły w nozdrza chłopaka, który zaczął gwałtownie kichać.

— Jedźmy zanim się cały osmarka. —  Usłyszeli głos Eliaza dobiegający zza otwartych na oścież drzwi wyjściowych.


*** 


Jechali specjalnie zamówionym dyliżansem, który podjechał pod sam dom, a osiemnastolatek wciąż szczypał się w rękę, bo nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się na serio. Pozostali byli zajęci rozmową na jakiś nieistotny temat, więc przestał się przysłuchiwać i odpłynął myślami. Nie mógł przestać zastanawiać się, jak będzie wyglądało przyjęcie. Wyobrażał sobie bal w jakimś pałacu, na który przybędzie cała wampirza szlachta. Ciekawiło go czy w ich świecie nazwisko miało jakiekolwiek znaczenie, ale za bardzo się denerwował, by spytać o to towarzyszy. Z każdą sekundą coraz mocniej zdawał sobie sprawę, że przecież nie znał zbyt dobrze zasad dobrego wychowania, a jeśli powiedziałby coś głupiego? Nie pomagał mu też fakt,iż, choć nie czuł tego wcale, był w obcym państwie, w mieście, którego nigdy wcześniej nie miał okazji odwiedzić. Z rozważań na temat przebiegu spotkania doszedł do wniosku, że właściwie to wyjechał za granicę bez odpowiednich dokumentów. Nawet jeśli nie był to aż taki problem, bo żeby wyjechać do Asmony nie trzeba było mieć żadnej specjalnej przepustki, jedynie dokument potwierdzający tożsamość, czuł się jak buntownik. Życie na krawędzi.

Szklany pogłosWhere stories live. Discover now