6.

1K 165 145
                                    

— Liv, obudź się, do cholery! — słyszę przytłumiony głos, dobiegający jakby z oddali. Przyciskam twarz do poduszki. Właśnie byłam na koncercie Imagine Dragons — we śnie, oczywiście — i wcale nie chcę wracać do rzeczywistości. W moich uszach nadal rozbrzmiewa refren „It's Time". Pozwalam się zatopić w rytmie i znów odpływam.

Czuję na twarzy lodowatą ciecz, która wpływa do nosa i ust. Krztuszę się wodą i szeroko otwieram oczy. Nade mną stoi Finn z dużym garnuszkiem, a tuż obok niego Cai. Oboje duszą się ze śmiechu. Przecieram oczy i powoli docierają do mnie informacje.

Finn.

Garnuszek z lodowatą wodą.

Pobudka.

— Ty idioto! — mój głos wydaje się być podwyższony o kilka oktaw. Odgarniam pościel i wstaję z łóżka. Finn obraca się o sto osiemdziesiąt stopni i pędem ucieka z pokoju, krzycząc przez ramię:

— Mówiłem, żebyś wstawała!

Przeklinam go w myślach i kieruję wściekły wzrok na Caia, który wyciąga ręce w geście obronnym.

— To był jego pomysł — usprawiedliwia się, jednak nie widzę skruchy, bo obecnie doskwiera mi brak okularów. Nie zdążyłam ich, niestety, założyć. Wyganiam chłopaka z pokoju, suszę się i przebieram w luźne rzeczy. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że widział mnie w samej koszulce i krótkich spodenkach. Rumienię się na tę myśl.

A niech szlag Finna i te jego durne pomysły.

Gdy schodzę na śniadanie, powtarzam w myślach obietnicę jak mantrę: Nie zabijesz go, Liv. Jeszcze nie dzisiaj.

Jednak winowajca, jakby się prosi o miejsce na cmentarzu.

— Jak poranna kąpiel, Liv? — zagaduje przy stole. Jedna część mózgu (ta sprawniejsza) rozważa: a) zabicie go łyżeczką od herbaty, b) zadźganie widelcem i c) poderżnięcie gardła nienaostrzonym sztućcem, jednak pozostałe części (mniej sprawne) głosują za rzuceniem w niego winogronem. Jakimś cudem wygrywają to głosowanie. Cholerna demokracja.

Chłopak robi unik i uśmiecha się triumfalnie, przybijając z Caiem piątkę. Mrużę oczy i wracam do jedzenia. Czasami trzeba brać poprawkę na ludzi. Bo co by było, gdybyśmy tego nie robili? Pewnie każdy zostałby rasowym mordercą i alkoholikiem.

Przy stole siedzimy tylko my. Pani domu wyszła do pracy — niedalekiej, bo biuro znajduje się w domu — i zostawiła jedynie kartkę z informacją, gdzie w razie potrzeby możemy ją znaleźć. Wujek wyjechał w delegację służbową jeszcze przed naszym przyjazdem, a kuzyna do tej pory nie widziałam ani nie słyszałam. Może już się wyprowadził? Postanawiam, że wieczorem spytam o to ciocię.

— Jakie są nasze plany na dzisiaj? — pytam, biorąc łyk herbaty. Nie wytrzymuję nacisku ciekawości. Finn uśmiecha się tajemniczo, a pojedynczy kosmyk kręconych włosów opada mu na czoło. Odgarnia go niedbale i prostuje się.

— Na rozgrzewkę Rådhus — ratusz miejski, a potem zobaczymy, gdzie nas zaprowadzi przewodnik — odpowiada, zacierając ręce. Wytrzeszczam oczy, słysząc ostatnie słowo.

— Przewodnik?

Finn uśmiecha się jeszcze szerzej, odsłaniając kły. Przytakuje ruchem głowy.

— A koszty?

— To mój... kumpel. Oprowadzi nas za darmo — odpowiada, wzruszając ramionami i wraca do jedzenia, kończąc dyskusję. Spoglądam na Caia. Uśmiecha się do mnie ciepło. Tego właśnie potrzebuję — więcej rozpromienionych twarzy, bo moja już mi nie wystarcza. Wstaję od stołu z zamiarem pójścia do pokoju i przygotowania się na dzisiejszy dzień.

Nie skacz, CaiWhere stories live. Discover now