12.

941 160 219
                                    

Dziesiąta godzina


Kiedyś, dawno temu każdy człowiek zastanawiał się nad tym, co mówi. Nie rzucał słów na wiatr, a przyrzeczenia traktował jak świętość. Jeśli kogoś obrażał, miał do tego powód, jeśli komplementował, zawsze szczerze. Krytyka była uzasadniona, a „hejt" istniał pod inną nazwą — jako brak kultury. „Czasy się zmieniają", mawiają. Lecz nie czasy, a ludzie ewoluują. Składamy obietnice bez pokrycia. Przyrzekamy na małe palce. Zakłady przyjmujemy na honor, którego nie posiadamy. Nigdy nie powiedziałam na głos, że uratuję Caia. Jednak obiecałam to sobie w duchu. Teraz wszystko toczy się nie tak, jak powinno. Przyjechaliśmy do Oslo, by pokazać mu, jak piękne bywa życie. Za wszelką cenę próbowałam go rozweselić, a nie starałam się do niego dotrzeć. Cała ta sytuacja jest moją winą. To mnie przerosło. Nie wszystko można wyleczyć samą miłością, a ja byłam w błędzie aż do tej pory. Noszę nienawiść do Caia, ale przede wszystkim też do siebie samej. Jego życie jest moją odpowiedzialnością, która teraz ciąży u serca jak ta kotwica. Jednak ona zatrzyma statek, gdy utonie. Ten natomiast nie utrzyma się na powierzchni tylko dzięki wierze. Powinnam o tym wiedzieć.

Boże, jeśli mnie sprawdzasz, myślę, to wiedz, że nie tę osobę wybrałeś. Nie ja powinnam była spotkać Caia.

Gdyby ktoś spytał, czy żałuję wyjazdu do Oslo i tego, jak to wszystko się potoczyło, nie odpowiedziałabym. Czy sprawy potoczyłyby się inaczej, jeśli zostalibyśmy w Stavangerze? Miejsce gra role? Nie, to moje podejście do sytuacji było ważne. I schrzaniłam po całej linii.

Gdyby ktoś spytał, czy chciałabym cofnąć czas, znałabym swą odpowiedź. „Tak", brzmiałaby. Poznałabym go, ale zdecydowanie wcześniej zaproponowała wizytę u psychologa. Wierzę, że ta kolej rzeczy, byłaby lepsza w skutkach. Jednak nie mogę cofnąć czasu. Nie mogę przywrócić życia temu chłopakowi, bo umarł już kiedy go zobaczyłam po raz pierwszy — na krawędzi klifu.

— Mam iść tam z tobą? — pyta Finn, nerwowo stukając w kierownicę. Oboje wiemy, co czeka mnie na szczycie. Zaprzeczam ruchem głowy, wstrzymując powietrze. Czuję jego przygniatające spojrzenie. Czuję wzrok wbijający się prosto w me serce, głęboko. W oczach zbierają się łzy, bo wiem, że nikogo nie zastanę na górze. Powstrzymuję je jednak. Jeszcze nie czas.

Chłopak przykrywa mą dłoń swoją. Jest chropowata i koścista, a długie palce z łatwością poruszałyby się na klawiaturze komputera i pianina. Cai miał inne ręce. Delikatne, pojemne i ciepłe, idealnie pasujące do moich.

— Nawet się nie pożegnał — szepczę, patrząc w przestrzeń. Finn wie, kogo mam na myśli. Przez chwile znów panuje cisza przerywana jedynie cichym graniem silnika, którego kierowca jeszcze nie wyłączył, jakby spodziewał się, że każę mu odjechać.

— A pozwoliłabyś mu na to?

Wysiadam z samochodu i patrzę przed siebie, na pnącą się górę. Gdzieś obok wije się stroma ścieżka.

Więc to była ostatnia i najłatwiejsza z dróg, które przeszedł?

Wypuszczam powietrze i głęboko oddycham. Wiatr rozwiewa nieuczesane włosy, stwarzając na głowie jeszcze większy nieład. Słońce już prawie zaszło. Jakby czekało na mnie, aż wejdę i je zobaczę, ostatni raz tego dnia. Może dla Caia też zrobiło wyjątek?

Przy pierwszych krokach to czuję. Przerażającą ciszę. Kamienie ciążące u mego serca i ciągnące mnie w dół, nie pozwalające wejść na górę.

Na środku ścieżki dostrzegam mały punkt. Mrużę oczy i prawie potykam się o kamień. To leming. Jaskrawa, brązowa sierść, te inteligentne oczy. Podchodzę bliżej i przyglądam się zwierzątku. Niemożliwe, żeby był to ten sam gryzoń, którego spotkałam w namiocie. Już prawie wyciągam palec, by to sprawdzić, jednak pędzi w górę. Przebiega między nogami wysokiego, zagubionego chłopaka z potarganymi włosami. Widzę pierwszy moment, kiedy zanurzyłam ręce w tych włosach. W prawej ręce trzyma kilkanaście powyrywanych i postrzępionych kartek ze wspomnieniami, które chce zabić wraz ze sobą. I przypominam sobie, jak te dłonie splatały się z moimi palcami, dodając otuchy. Czuję chropowatość i uczucia bijące z papieru. Widzę energicznie i pewnie stąpające nogi, a potem czuję ich ciepło w plątaninie koców. Chcę zobaczyć też te oczy — ciemnoniebieskie niczym morze z czarną wysepką na środku, jednak chłopak nie odwraca się, nawet na moment. Pragnę za nim krzyknąć, gdy skręca, zostawiając mnie samą na ścieżce. W szczelinie skalnej pozostawia jedną z kartek, a potem pnie się dalej. Podbiegam w to samo miejsce. Mimo wyobrażeń, czuję postrzępiony skrawek papieru. Wyczuwam ciepło jego palców w miejscu, gdzie mocno odznacza się kciuk. Widzę niedokończone brzuszki, kreski zamiast kropek, atrament już prawie niewidoczny przez skapujące na niego łzy. Moje łzy.

Nie skacz, CaiWhere stories live. Discover now