Pierwszego wieczoru po pojawieniu się ziemianki powiedziała Leiftanowi, że musi zacząć intensywniej pracować nad swoją słabością, to jest podejmowaniem decyzji pod wpływem silnych emocji – oboje wiedzieli, w końcu znali się tak długo, że w ten sposób przyznawała się do wyrzutów sumienia. Powinna była pozwolić temu ludzkiemu dziecku zostać w Schronisku, i tyle – ale nie! Chłopcy zdenerwowali ją na tyle, że chciała się odegrać. Teraz odbijało się to na niej, ciągle muszącej wysłuchiwać żalów Eryki, a chłopcy nagle zaczęli zachowywać się dziwniej niż zazwyczaj, mając nową, ciekawą zabaweczkę w straży. Rumieniący się Valkyon, Nevra nadskakujący jaśnie panience i Ezarel, zazwyczaj złośliwy, nagle zwyczajnie grubiański, bez cienia dawnego polotu w dowcipie.

-Mam względem niej dobre przeczucie- stwierdził po chwili Leiftan, puszczając warkoczyk. Podparł się oburącz pod biodra, uważnie przesuwając spojrzeniem po całej wysokości kryształu. -Wyrocznia w końcu ją do czegoś wybrała.

-Nie wybrała, tylko wskazała, że będzie uczestniczyła w czymś ważnym- przewróciła oczami Miiko, niezadowolona, jak zwykle ostatnio, podejściem doradcy do ziemianki. W jej mniemaniu był nazbyt pobłażliwy.

-Semantyka- skontrował mężczyzna, unosząc jeden kącik ust wyżej. -Ale!- rzucił, nie czekając na odpowiedź. -Czas na mnie. Daj mi znać, co z Kappą, gdy coś już będzie wiadomo.

   Machnęła mu tylko ręką na pożegnanie, nie pytając jakie sprawy idzie załatwiać – Leif był jak kot. Robił co, kiedy i jak chciał, chadzał własnymi ścieżkami, ale w ostatecznym rozrachunku jego działania, nawet jeśli nie zawsze autoryzowane, wychodziły wszystkim na dobre. Dlatego nauczyła się przymykać oko na insynuowane błyskiem oka nagięcia zasad; była pewna, że istnieje cała sieć o ciasnym splocie, pełna tajemnic oraz uczynków tego diabła, o których nie wiedziała. Wolała taki stan rzeczy – gdyby poznała prawdę, zapewne musiałaby go ukarać.

Pokręciła tylko głową, jakby pobłażliwie, słysząc jak cichutko szepczą zawiasy zamykających się drzwi.


   Joel rozchylił zieloną kurtynę przysłaniającą wejście do siedziby Kolonistów – powitał dwójkę wędrowców widok ich rodziny na wygnaniu, barwnej mieszaniny przeróżnych osobowości, od grzybiarzy z Polski, przez dzieciaki z Francji i Włoch, po muzyka-ćpuna z Ameryki, zmuszonego odstawić wszystkie narkotyki po tym jak złapała go Eldarya. Prawie cała Ziemia miała w Kolonii swoich przedstawicieli – i tak jak na Ziemi, gdy spotkało się wiele kultur, wszyscy mówili, lepiej lub gorzej, po angielsku.

-O, jesteście już. Jeszcze trochę i zacząłbym się martwić- pojawił się rosły mężczyzna z kilkucentymetrową, rudawą brodą, niemalże łysy, zbliżający się do czterdziestki. W rękach niósł zakrwawiony fartuch zbity w bezkształtny tobołek. Czuć było, po lekko mdłym zapachu, że dopiero co zmył z siebie krew schwytanych na ubój zwierząt.

-Leiftan się spóźnił- poinformował Joel, odpinając od paska miecz, na co mężczyzna skinął głową, jak zwykle z wesołym błyskiem w oku.

-Spoko. To leć, Joel, pomóż chłopakom z obrabianiem zwierzaków. Potrzebujemy skór, więc ostrożnie- mężczyzna był nieoficjalnym przywódcą Kolonistów. Miał w sobie naturalną charyzmę, serce ze złota i wiecznie był gotowy do działania. Poza tym był jednym z tych, którzy założyli Kolonię – wprowadzał nowych w życie nowego świata, tym samym w naturalny sposób zdobywając u nich posłuch.

-Jasne- przyjął polecenie chłopak, odkładając nowy miecz do skrzyni przy wejściu, gdzie składowana była broń. Podał mężczyźnie pęto kiełbasy. -Do, Kacey- machnął ręką towarzyszce, znikając za żaluzją z giętkich gałązek i liści.

Panna-PołamannaWhere stories live. Discover now