5.

149 14 8
                                    

      Razem grzebały w dosłownym gównie, rozchylały płożące się po nim liściaste wąsy kilku ogórkowych krzaków, odnajdując ostatnie z jego cylindrycznych owoców. Południe wciąż było oddalone o parę godzin a mimo tego dwie pracowite pszczółki zapełniały regularnie przyniesione ze sobą koszyki, wyplecione z nadbrzeżnych trzcin o giętkich łodygach przez panią Ninę.

-I to naprawdę jest ludzkie- Janis odchrząknęła, obrzydzona -gówno...?

-Tak. Ziemia w Eldaryi jest jałowa do stopnia, że nawet nasze gówno jest bardziej odżywcze dla roślin.

-Ohyda.

-Racja. Ale tylko dzięki tej ohydzie Kolonia żyje- odparła Kacey wrzucając kilka ogórków do jednego z koszyków. Zdjęła jedną z roboczych rękawic po czym otarła nagą dłonią z lekka wilgotne czoło.

Nawet wczesna jesień Eldaryi była według niej upalna. Odgarnęła uwolnionymi od rękawiczki palcami zbyt długie pasma włosów za uszy. Ręką pozdrowiła grupę wracającą z lasu, niosącą ruszające się worki. Janis, widząc ten gest, wyprostowała się i spojrzała ku kilku mężczyznom.

-Wracają z przeglądu pułapek. W workach są zwierzaki, które załapali- wytłumaczyła K naciągając na powrót rękawiczkę, uprzedzając swoimi słowami pytanie, które nie zdążyło paść.

-Czemu, no wiesz... Nie zabili ich na miejscu?

-Odkąd kryształ został rozbity w lasach jest więcej takich przypominających psy, agresywnych stworów, blackdogów. Ściąga je zapach krwi. Zabijamy zwierzynę niedaleko wejścia do Kolonii, łatwo krew zmyć z kamienia. Widziałaś pewnie takie klatki, jak kojce? Tam je trzymamy jak, no... Żyją jeszcze.

-Jasne. Okrutne, ale praktyczne- westchnęła Nowa, zabierając się z powrotem do pracy.

Zgodnie z nakazami Kacey omijała tych kilka ogromnych, przerośniętych ogórków. Z tego co dziewczyna jej mówiła, miały one zostać później wykorzystane do uzyskania z nich nasion. Jak? Kacey odpowiedziała na to pytanie z uśmiechem, że nie ma pojęcia i to pani Nina działa w sprawie nasion swoje czary wespół z Francoisem.

-Jak się czujesz, Janis?- obie uniosły głowy na uśmiechniętego Bimbra. -W porządku? Dobrze cię nasza mała złośnica traktuje?

Zatrzymał się przy ogródku warzywnym w towarzystwie Joela, oboje pod bronią. Nazwana „złośnicą" Kacey przewróciła oczami, przenosząc się w okolice krzaków z których zwisały pomidory.

-Patrząc na moją sytuację jest najlepiej, jak chyba może być. Robota nie jest trudna, ludzie mi wszystko tłumaczą, Kacey... Nie jest taka straszna- wzruszyła ramionami Angielka, wymieniając uśmiechy z współlokatorką, z którą złapały kontakt wzrokowy, gdy tylko pojawiło się w rozmowie jej imię. Widząc przyjazny błysk w oku rudobrodego zdecydowała się podzielić jeszcze jednym zdaniem. -W sumie i tak dalej mam nadzieję, że cały ten świat to halucynacja.

-Zrozumiałe. Potrzebujesz czegoś?

-A co, Purrekos się odzywali?- zainteresowała się spomiędzy pomidorów K. Niby zadała pytanie, by zdobyć informację, jednak odpowiedź pojawiła się od razu, sama z siebie, wewnątrz czaszki. -Czemu nikt mi nic nie powiedział? Skończył mi się notatnik.

-Nie, nic nie potrzebuję- odparła dziewczyna, do której oryginalnie mówiono. -Kto to Purrekos?

-Stworki podobne do kotów, zajmują się handlem. Są jedynymi mieszkańcami Eldaryi poza Leifem wiedzącymi, że Kolonia istnieje- zaczął skrótowe wytłumaczenie Joel. -Prowadzimy z nimi handel wymienny. Płacimy im jedzeniem, które jest w Eldaryi bardzo rzadkim towarem.

Panna-PołamannaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz