Wielkie problemy małych ludzi

216 35 21
                                    

Spojrzałem zdyszany na trzymany przeze mnie stoper, jednak znajdujące się na nim informacje zdołałem odczytać dopiero po paru sekundach, kiedy już uspokoiłem swój oddech oraz szybko bijące ze zmęczenia serce. Z ekranu sarkastycznie uśmiechały się do mnie cyfry 05:24, co oznaczało, że nie pobiłem swojego rekordowego biegu nawet o jedną setną. Ba, byłem wolniejszy o prawie pół sekundy.

Mam wrażenie jakbym całe życie biegł, a cel, który sobie obrałem, zamiast bliżej, widoczny był coraz dalej. Czyżbym nie mógł dotrzymać tempa nawet własnym marzeniom?

Opadłem wykończony na ziemię, wpatrując się w swoją, dalej prędko unoszącą, klatkę piersiową. Promienie słońca denerwująco raziły mnie w oczy, sprawiając, że miałem ochotę zapaść się pod ziemię, gdzie przyjemna ciemność otaczałaby mnie praktycznie z każdej strony.

Na szczęście już po chwili stanął nade mną Sanha, marszcząc brwi, i tym samym zasłonił słońce, które swoim światłem drażniło moje biedne gałki oczne.

- Jest więcej niż ostatnio? - zapytał, kucając tuż obok mnie

- Jeśli masz na myśli ilość potu, który wyprodukowałem, to tak - mruknąłem, dalej ciężko dysząc - Ale jak chodzi o mój wynik, no to niekoniecznie.

Sanha westchnął i wyciągnął w moim kierunku dłoń, abym mógł się podnieść z ziemi. Mimo że najchętniej poleżałbym tutaj jeszcze trochę, wsparłem się na jego ręce i z trudem uniosłem do góry.

Biegam już od dziecka; rodzice co rusz kupowali mi nowe buty sportowe, strój, lub nawet bieżnię. Jednak to było jeszcze wtedy, kiedy robiłem postępy w zastraszającym tempie i rozwijałem się szybciej niż mogłem się spodziewać. Rok temu z jakiegoś powodu zatrzymałem się jednak w miejscu. I to dosłownie - po prostu powstała jakaś dziwaczna blokada, nie pozwalająca mi poprawiać wyników. Potem wszystko po kolei zaczęło się sypać; najpierw kłótnia z rodzicami, wyprowadzka z rodzinnego miasta, odcięcie od funduszy.

Dlatego właśnie teraz nie pozostało mi już nic, poza rozpadającym się mieszkaniem wielkości łazienki oraz całym ogromie frustracji.

Dalej jeszcze pamiętam te wieczory, kiedy wpatrywałem się w plakaty wielkich sportowców, przyrzekając sobie, że pewnego dnia również ktoś będzie przyglądać się mojej podobiźnie, mówiąc "co za niesamowita osoba".

Teraz nie marzę już o niczym, no może nie licząc nadziei na to, że znajdę dzisiaj kogoś, z kim mógłbym pójść się napić. Żyć też mi się odechciało, o bieganiu nawet nie wspominając. Nieważne, za co się biorę, jestem całkowicie pozbawiony chęci oraz motywacji, zupełnie jakby ktoś wyssał ze mnie wszelkie ambicje, na ich miejscu zostawiając jedynie obojętność.

Nie stawiałem oporów, kiedy Sanha zaciągnął mnie po bieganiu do baru, bo naprawdę było mi już wszystko jedno. Równie dobrze mogłem dzisiaj wpaść pod samochód, albo stracić dach nad głową, a i tak zareagował bym jedynie wzruszeniem ramion.

Jasnowłosy postawił przede mną szklankę, zapewne wysokoprocentowego alkoholu i usiadł tuż obok z własnym napojem. Nie znaliśmy się długo, zaledwie tydzień, jednak to nie mogło nam przeszkodzić ani trochę we wspólnym piciu. W pewien sposób byliśmy nawet do siebie podobni, ja - sprinter bez perspektyw, on - bezrobotny, którego była dziewczyna wyrzuciła z domu, ponieważ odmówił jej, kiedy ta go poprosiła, aby poszedł na studia. No, tak przynajmniej mi powiedział, kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy.

Skrzywiłem się, gdy goryczkowata ciecz spłynęła wzdłuż mojego gardła, mieszając mi w głowie. Alkohol jest trochę jak stary przyjaciel, z którym twoje życie, mimo że jest nudne, nabierze kolorów. I nawet absurdalnie zwyczajne rzeczy takie jak siedzenie z Sanhą w jakimś obskurnym barze, wydadzą się nagle świetną zabawą.

nothing changes | binwoo  Where stories live. Discover now