| 1 | Sto osiemdziesiąt cztery |HITOSHI|

644 37 49
                                    

Na początku odliczał minuty, zamieniające się kolejno w godziny i dni. Polegał na czasie, bo podobno leczy rany. Chodził spać z nadzieją, że następnego ranka będzie bolało mniej, że te osiem (Okej, pięć? Trzy?) godzin nieświadomej egzystencji jakoś pomogą pustce ziejącej w jego sercu. I codziennie sobie powtarzał, że rzeczywiście jest lepiej.

„Minął tydzień. I chyba już trochę łatwiej ci się wstaje, prawda? Oddycha..."

„Miesiąc, nieźle sobie radzisz. Byłby z ciebie dumny."

„Dasz radę, dasz radę, dasz radę, dasz..."

„Kurwa."

Obserwując, jak dni zamieniały się w tygodnie, a tygodnie w miesiące, uprzytomniał sobie bezlitosną prawdę, że świat się kręci bez względu na to, kto z niego odejdzie. I zapewne to go uwierało od samego początku, ale dopiero widok liczby sto osiemdziesiąt cztery na samoprzylepnej karteczce dał mu impuls do wrzucenia kalendarza do kominka.

Sto osiemdziesiąt cztery dni to dwadzieścia sześć tygodni.

Dwadzieścia sześć tygodni to sześć miesięcy.

Sześć miesięcy to pół roku, a Shinso nie miał ochoty liczyć żałoby w latach.

I tak powinien się wcześniej zorientować, że czas wcale nie leczy ran.
Proces regeneracji leczy rany, ot co. Czas po prostu płynie.

♦♦♦

To co teraz odwalał, bynajmniej też ran nie leczyło.
Wproszenie się na urodzinową imprezę zupełnie nieznanego mu człowieka, niepowiedzenie żadnemu z bliskich, gdzie się znajduje i doprowadzenie się do stanu upojenia alkoholowego mogłoby w sumie spokojnie wskoczyć na listę jego najbardziej nieodpowiedzialnych wyskoków, gdyby nie fakt, że przez ostatnie pół roku, robił to, cóż, zaskakująco często.

Z jakiegoś powodu, śmierć ojca uczyniła go imprezowiczem.

To znaczy, nie tańczył, nie śpiewał głupich piosenek, nie spał z kim popadnie (ba, z nikim nie spał), ale pił. Dużo.
Miał w zwyczaju  zaszywać się w kącie, gdzieś gdzie nikt nie będzie próbował zawierać z nim znajomości. Chyba było coś niewłaściwego w takim przychodzeniu na imprezy i, nazwijmy rzecz po imieniu – chlaniu na czyiś koszt, ale jak na razie nikt nie zgłaszał zażaleń, więc Hitoshi odtrącał tę niewygodną myśl od siebie.

Jego „imprezowy rytuał" od jakiegoś czasu zakłócały stosunkowo regularne wibracje telefonu w jego kieszeni, ale ignorował je, odkąd tylko zobaczył na wyświetlaczu nazwisko Izuku Midoriyi, namiętnie wysyłającego do niego wiadomości.
Unikał go od, w sumie zabawne, za niedługo już pół roku.
Miał z tego powodu spore wyrzuty sumienia, ale w pewnym momencie jego przyjaciel po prostu stał się kolejnym problemem obok śmierci ojca, bezsenności i powolnym uzależnianiu się od nikotyny. Nieodwzajemnione zakochanie ściskało jego już i tak zmęczone serce, co sprawiło, że Hitoshi uznał, że chyba łatwiej już będzie bez Midoriyi obok.
Nie miał pojęcia, co sprawiło, że akurat dziś Izuku próbował jeszcze raz się z nim skontaktować. Oczywiście był czas, w którym Midoriya nie chciał się zgodzić na odtrącanie jego pomocy i wtedy rzeczywiście, pisał i dzwonił częściej (Shinso nie odbierał żadnego połączenia i dotąd nie odczytał żadnej wiadomości), ale ten okres minął i potem już tylko od czasu do czasu chłopak dostawał powiadomienia o wiadomościach od niego.

Ta myśl sprawiła, że Hitoshi momentalnie poczuł się gorzej.
Chociaż w tym wypadku nałożyły się również inne czynniki – tego wieczoru wypił za dużo, nawet jak na niego, nic nie jadł od wczoraj, a w nocy udało mu się zasnąć na jakieś cztery godziny, co i tak w perspektywie ostatniego czasu było sukcesem.
Poczuł, jak kręci mu się w głowie i uznał, że musi gdzieś usiąść. Zanim jednak udało mu się znaleźć jakieś cichsze miejsce, dzwonek jego telefonu tym razem rozbrzmiał, a on z niechęcią wyjął komórkę z kieszeni. Z przerażeniem zarejestrował, że Izuku naprawdę próbuje się z nim skontaktować, jednak nie przekonało go to do odebrania połączenia, za to zrobiło mu się jeszcze słabiej.

Mniej Lub Bardziej Szczęśliwi | BNHA | REWRITE KOCHANIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz