Niespokojny... E-e-e... duch

263 11 25
                                    

Godz. 7:00


Obudził się przed budzikiem. Niechętnie i pozbawiony energii podniósł się do pionu. Sen nie przyniósł mu ukojenia. W kółko i, w kółko myślał o niej. O bólu. Który go spotkał. Który widział w jej oczach, w jej ruchach oraz który słyszał w jej głosie. Od niechcenia wstał z łóżka. Poszedł do szafy. Wziął mundur i się przebrał. Poczłapał do łazienki się ogarnąć by później skierować się na dół, do kuchni.

Wyjął z szafki kubek i nasypał sobie kawy. Nalał wody do czajnika i włączył go. Gdy woda się grzała, zaczął robić sobie śniadanie. Nie szykował sobie niczego na drugie. Stwierdził, że zje na mieście. Gdy skończył poszedł do stołu. Brakowało mu tylko kawy.

Podszedł do szafki w której trzymał kubki i szklanki. Nie widział tam swojego naczynia. Rozejrzał się aż zobaczył je na blacie. Sięgnął po kawę i nasypał do niego dwie łyżeczki. Nalał wody do czajnika i włączył go. Czekając podszedł do okna. Nic się za bardzo nie działo. Spokojna okolica sprawiała, że nawet rano, jak przejechały cztery auta to był cud.

Więcej ssaków szło chodnikiem wzdłuż jego płotu niż jechało drogą pojazdów. Długo się nie napatrzył bo kilka sekund po tym jak stanął przy parapecie, czajnik oznajmił cyknięciem guzika, że już wykonał swoją pracę. Wrócił do niego i zalał sobie kawę. Dodał jeszcze łyżeczkę cukru i zaniósł do stołu, stawiając ją obok talerza z kanapką. Dzisiaj zrobił sobie z rybą. Niechętnie mielił to co zrobił.

Wyglądał jednak jakby coś go przeżuło, a później wypluło więc się tym nie przejmował. Siorbiąc kawę, wyciągał co jakiś czas ość spomiędzy swoich kłów, denerwując się przy tym, że taki filet kiedyś kupił. Filet ryby, która była jego ulubioną. Uwielbiał jej delikatność i smak. Spojrzał na zegar. Trochę mu to wszystko zeszło. Wpakował resztkę kanapki do pyska i na kilka porządnych łyków, dopił kawę.

Kawa powoli zaczynała działać. Potrzebował tego i to bardzo. Wydarł z domu, ale musiał się wrócić po blachę i pistolet. Zabrało mu to chwilę. Teraz miał mało czasu aby zdążyć do pracy. Wierzył, że trafi na Judy w pracy. Wsiadł szybko do auta. Odpalił i ruszył do pracy. Wybrał typową i najkrótszą drogę, którą... jeździli codziennie.

Trzymał się górnego limitu prędkości aby zdążyć. Musiał jednak się zatrzymać na czerwonym świetle, na jednym ze skrzyżowań. Auta przejeżdżały, ssaki przechodziły, a on... stał. I stał. I STAŁ. Zaczął stukać palcami o kierownicę. Potem nawet pazurami, które mu się wysunęły. Ręce zaciskały mu się coraz mocniej na kierownicy. Usta układały mu się w grymas złości. Te chwile były dla niego, nie do wytrzymania.

Nick: "No przechodźcie w końcu, a wy światła. Mogłybyście się już zmienić na zielone. Przecież... Już jest pusto. Ja chcę już jechać!" mówił coraz głośniej, kończąc na wrzaśnięciu ostatniego słowa.

W tym momencie dostał upragnione zielone światło. Nie cieszył go jednak ten fakt. Burknął tylko na obiekt złości i nacisnął na gaz. Nie było to spokojne ruszenie tylko mocniejsze wyrwanie do przodu.

Po niedługim czasie wjechał już na podziemny parking. Szukał miejsca lecz żadnego nie mógł znaleźć. Wszystkie co do jednego były zajęte. Był to spory parking więc wszyscy pracujący na komisariacie mieli by miejsce i jeszcze by zostało sporo wolnych, ale wczoraj były niezłe łowy. Mnóstwo ssaków nie pilnowało czasu na parkometrze więc dostali mandat, a ich auta zostały odholowane.

Zazwyczaj te auta trafiały gdzie indziej, ale firma, która zajmuje się odholowywaniem miała za mały parking. Aut nie ubywało więc Bogo zarządził by tymczasowo stały tutaj. Nick, który się uspokoił po akcji ze światłami, znowu został doprowadzony do złości. Krążył w złudnej nadziei, że jakieś auto magicznie zniknie, zwalniając miejsce. Nic takiego jednak się nie działo. Wkurzony, zostawił auto prawie pośrodku przejazdu. Nieco na boku, ale i tak daleko od jednej ze stron, nie wspominając o zablokowaniu kilku pojazdów. Wyszedł z auta i trzasnął drzwiami. Zamknął je i poszedł.

Nick Bajer - nie poddam się.Where stories live. Discover now