IV peur paralysante

166 19 29
                                    

Nigdy nie pomyślałbym, iż w tak nieśmiałej istocie może spoczywać aż tyle energii. Choć czas mojej przepustki miał być dla mnie czysto wypoczynkowy, bym znów nabrał sił, nie mogłem narzekać na nudę. Nie mógłbym też powiedzieć, iż przesiedziałem ten czas w domu, pod ciepłą pierzyną, popijając przy tym słodką malinową herbatkę. Zamiast cudownego wylegiwania się, Bodt postanowił pokazać mi miasto, które przecież tak dobrze znałem, i które tak bardzo się zmieniło podczas mojej nieobecności. Widać było, iż i sam czerpał przeogromną przyjemność z oprowadzania mnie, opowiadania miliona historii czy nawet z chwil milczenia, które o dziwo, dopadały nas naprawdę rzadko. 

Polubiłem go, nie mogłem powiedzieć inaczej, w końcu piegus był naprawdę niezwykle pozytywną osobą. Przez bijące od niego ciepło, ogromne pokłady cierpliwości czy zwyczajne przyjacielskie nastawienie, bardzo miło dzieliłem z nim swój czas, który gospodarowaliśmy całkiem ciekawie. 

Zaczęło się niewinnie, od pokazywania mi całego domu, biblioteki i najbliższej okolicy. Poznałem kilku mieszkańców, na nowo mogłem podziwiać stary targ. Również po latach, mogłem znów odetchnąć pełną piersią, stojąc pośrodku lasu czy nad brzegiem sadzawki, do której później wiele razy zostawałem wrzucany. Oczywiście, nie byłem dłużny i nie pozwalałem by szczeniackie zabawy upiekły się Marco na sucho, przez co i on lądował po pas w wodę, piszcząc przy tym niemal jak dziewczyna. Wtedy wydawał mi się być grzecznym chłopcem, jednak moje spojrzenie na tego urwisa w dorosłej skórze zmieniło się całkowicie, gdy obaj znaleźliśmy się w kasynie.

Był to ostatni dzień mojej przepustki, następnego dnia miałem już wyjeżdżać i wrócić do piekła, któremu umknąłem na krótki moment. Obaj chcieliśmy spędzić go jak najlepiej, bym chociaż miał co wspominać, gdy powrócę do mojej paskudnej codzienności.

Musieliśmy razem wyglądać dość zabawnie, przez co nie dziwiły mnie spojrzenia ludzi, którzy czasami zerkali w naszym kierunku. Obaj siedzieliśmy przy barze, na wysokich i poobdzieranych krzesłach, śmiejąc się z własnych żartów. Na głowie Bodt'a spoczywał wianek z żółtych kwiatków, których pyłek osypywał się na jego wypłowiałą błękitną koszulę i jasne spodnie. Narzekał momentami, mówiąc, iż nigdy nie dopierze swych ubrań i z pewnością oberwie przez to od rodzicielki, choć jest już od dawna dorosły. Ja zaś co jakiś czas poprawiałem poły swojej szarej kurtki, na której znajdowały się podpisy moich kompanów z wojska. Obaj zapewne czuliśmy się niezręcznie, będąc po raz pierwszy w takim miejscu jak to, jednak również obaj staraliśmy się czerpać jak najwięcej, w końcu czas uciekał i to nieubłaganie. 

Tak po raz setny tego dnia zatraciliśmy się w rozmowie, popijając średniej jakości piwo i przyglądając się ludziom, którzy zaciekle grali w karty czy też kości, wygrywając lub przegrywając wszystkie swoje oszczędności. Powoli robiło mi się coraz to cieplej i weselej, jednak luźna atmosfera została doszczętnie zniszczona, gdy ktoś z zebranych w lokalu osób, postanowił nam przerwać ciągłe komentowanie.

- Czy to nie pan Kirstein? - Odezwał się dojrzały i zachrypły głos, a zaraz po tym poczułem jak czyjaś dłoń mocno klepie mnie po plecach. Obróciłem się niemal machinalnie, patrząc spod byka na właściciela ów ręki, jednak złagodniałem, widząc przed sobą starszego mężczyznę. W końcu komuś w takim wieku nie obiłbym twarzy, mam swoje zasady.

Tym bardziej, że staruszek uniósł czapkę, która spoczywała na jego głowie i skinął z szacunkiem w moją stronę. Po tym czynie uśmiechnął się niemal po ojcowsku, z niemałą dumą, której początkowo nie mogłem pojąć. - Wendy, słonko ty nasze, polej nam tutaj. Byle najlepszego alkoholu jaki znajdziesz. Ten młodziak, który przed tobą siedzi, zwykle walczy na froncie i zasłużył by porządnie upić się czymś wartym wlania w usta. 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 12, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Demony Wojny  ZAWIESZONEWhere stories live. Discover now