rozdział 9.

17 3 0
                                    

- Opowiedz mi coś o sobie – powiedziała Rose do zamyślonego Josha, jednocześnie siadając na przydrożnej ławce. Byli na wieczornym spacerze, jednym z tych, które lubili najbardziej, kiedy powietrze pachniało świeżym deszczem, Morrissey nie pozwalał na ominięcie żadnej kałuży, a sami byli wyciszeni, spokojni, trochę senni, ale cieszący się z tego, że mogą wieczór spędzać razem. Chłopak odpiął psa od smyczy i także usiadł. Przeczesał włosy dłonią, a głowę oparł na zaciśniętych pięściach.
- To znaczy?
- No wiesz, nigdy mi nie mówiłeś na przykład o swojej rodzinie, o swoich przyjaciołach, o tym, skąd jesteś i gdzie się wychowałeś.
- Nie ma zbyt wiele do opowiadania, naprawdę. Tu jest mój dom i jestem stąd, tam, gdzie się wychowywałem, mieszka już ktoś inny.
- Nie wracasz do domu na weekendy? Na święta? Nie spotykasz się z rodzicami?
- Spotykam, ale rzadko. Na święta jeżdżę do babci albo do sióstr.
- Czyli masz siostry – uśmiechnęła się Rose. – Starsze?
- Tak, obie starsze – Alice i Georgia. Są koszmarne. Wspaniałe, ale koszmarne. Jeszcze z Georgią da się zwyczajnie porozmawiać, ale w sumie obie uważają, że jestem leniwym, nieodpowiedzialnym gówniarzem i trzeba mnie kontrolować, bo nie poradzę sobie w życiu – westchnął z krzywym uśmiechem błąkającym mu się na ustach.
- Chyba nie jest tak źle – skrzywiła się Rose. – Może jesz zbyt dużo gównianego żarcia i mógłbyś nie udawać przede mną, że nie palisz, tylko naprawdę przestać palić, ale poza tym całkiem nieźle sobie radzisz.
- Hmm, dzięki, Rose, doceniam twoją opinię i mogę przestać udawać – Josh zmrużył oczy, uśmiechnął się zawadiacko i wyciągnął z kieszeni ręcznie skręcanego papierosa i zapalniczkę. Rose wyciągnęła mu je z dłoni i zamknęła w swojej.
- Powiem twoim apodyktycznym siostrom.
Wywrócił oczami.
- I tak nie zmienią o mnie zdania, mają wystarczająco złe. Ale niedługo chyba przyjadą, będziesz mogła je poznać, jeśli będziesz chciała. Choć Alice jest trochę straszna, wiesz, jest taką stereotypową kobietą biznesu, czasem naprawdę mam dość jej perfekcji. A Georgia jest słodka, ale trochę zbyt nadopiekuńcza. A ty masz rodzeństwo?
- Nie, jestem sama. Ale zawsze chciałam mieć, pewnie fajniej jest dorastać z siostrą czy bratem. Choć moi rodzice ogólnie mieli zawsze mało czasu, może to i lepiej, że nie mam – zamyśliła się na chwilę. – A twoi rodzice? Jacy są?
- Ymmm... Mama... - Josh, jakby zastanawiał się, co chce powiedzieć i jak to ubrać w słowa. - Mama była cudowna.
Rose lekko zmroziło.
- Była?
- Zmarła, kiedy miałem szesnaście lat. Rak piersi, potem przerzuty prawie wszędzie, węzły chłonne, kości, jajniki, nie dało się nic zrobić.

Josh zwiesił głowę. Rose wpatrywała się w niego , nie potrafiąc wydusić z siebie żadnych słów pocieszenia. Dotychczas nie wiedziała nic o rodzinie chłopaka, nigdy nie pytała, ale wyobrażała sobie, że musi mieć kochający, szczęśliwy dom, po prostu pasowało to do jego osobowości. Rose wyniosła z domu niepewność i poczucie osamotnienia, Josh natomiast był zawsze otwarty, pewny siebie, trochę zadziorny, potrafił cieszyć się z bardzo drobnych rzeczy i nie wydawało się to ani trochę fałszywe.

- Wiesz – zaczął kontynuować po chwili – Pewnie dlatego moje siostry mają ciągle poczucie, że muszą się mną opiekować.

Urwał. Rose sięgnęła po jego dłoń i zacisnęła w swojej. Spojrzał na nią spod przydługiej kręconej grzywki i uśmiechnął się kącikiem ust.

- Kiedy mama zmarła, nie było ze mną najlepiej – mówił dalej. – To znaczy byłem zły, kurewsko zły, mama była najlepszą osobą w moim życiu i choć wcześniej wiedziałem, że przecież może umrzeć, nie chciałem tego dopuszczać do siebie. Wmawiałem sobie, że wyzdrowieje.
- Ale nie wyzdrowiała.
- Nie, tak naprawdę było tylko coraz gorzej, aż w końcu odeszła. Byłem strasznie nieporadny wtedy, nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić, czym się zająć, co w ogóle chcę, oprócz tego, że chciałem grać na gitarze i pisać smutne piosenki – Josh zaczynał się coraz bardziej uśmiechać, a wracając do swojej typowej lekkości. – W sumie niewiele się zmieniło – dodał już ze śmiechem.

Rose parsknęła i puściła jego dłoń. Wpatrywali się razem w obwąchującego pobliskie drzewo Morrisseya, szczęśliwego, że może poznać nowe zapachy. Siedzieli ramię w ramię, lekko stykając się kolanami, w niemym porozumieniu i Rose nagle poczuła ogarniającą ją falę wdzięczności. Sięgnęła po zaplątany w słuchawki telefon, powoli rozsupłała kabelki i wyciągnęła do chłopaka dłoń z jedną słuchawką.

- Chcesz posłuchać The Smiths? – uniosła brwi, ciągle delikatnie się uśmiechając.
- Jasne – wyszczerzył zęby w odpowiedzi.

little heart hopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz