Rozdział V

320 29 11
                                    

Nie wiedział, dokąd miał lecieć. Nie było takiego miejsca, w którym mógłby wyrzucić z głowy ponure myśli. W którym mógłby zapomnieć. Ze złością przysiadł na jakimś drzewie i uderzył w nie z całej siły. W miejscu uderzenia wykształcił się ledwie zauważalny szron o zielonkawej barwie. Połączenie z mocą Flauwinerd. No tak. Przyłożył czoło do chłodnej teraz powierzchni kory i odetchnął głęboko. Miał ochotę krzyczeć, wyć z żalu, bezsilności i złości. Skulić się jak małe dziecko i czekać. Czekać aż ktoś przyjdzie i powie mu, że to wszystko nigdy się nie wydarzyło. Że ostatnie dziesięć lat było tylko iluzją. Cholerną iluzją, która zaraz zniknie. Że Jamie czeka na niego w swoim pokoju, gotów na kolejną bitwę na śnieżki. Że tylko śnił, a tak naprawdę nic się nie zmieniło.

Zamiast tego zacisnął powieki, z całej siły powstrzymując łzy. Nie mógł teraz cofnąć czasu. Nawet sama Tamodema nie była w stanie tego dokonać. Świat ruszył dalej, życie wytoczyło nowe ścieżki, na które wszyscy musieli wkroczyć.

Tylko która z nich należała do niego?

Jakaś jego część domagała się w tej chwili uwagi. Rozmowy. Porady. Wyjaśnień. Pragnął kogoś, kto wskazałby mu właściwą trasę. I znał taką osobę.

Owinął palce ciaśniej wokół swojej laski i skupił myśli na jednym, konkretnym miejscu. Miejscu, w którym tak dawno go nie było.

- Wiedziałam, że w końcu się zjawisz, Jack.

Głos był znajomy, ciepły, nieco zachrypnięty, jakby dawno nieużywany. Uśmiechnął się nieco, pozwalając sobie pozostać jeszcze chwilę w ciemności własnych powiek. Lubił to miejsce. Traktował je jak drugi dom. A zamieszkującą je kobietę jak członka rodziny.

- Czy jest coś, czego nie wiesz? - spytał, wyraźnie się rozluźniając. Tamodema zaśmiała się cicho.

- Nie. Jesteś skazany na moją wszechwiedzę.

Tym razem to on się zaśmiał, po raz pierwszy od dłuższego czasu. Powoli otworzył oczy, dostosowując je do jasnego otoczenia kilkakrotnym mrugnięciem. Jego niebieskie tęczówki spotkały się z bezbarwnymi obwódkami najstarszej Strażniczki. Nie zmieniła się ani trochę. Ciągle wracał tu do tej samej osoby, której nie zmieniają żadne wydarzenia, nie porywa wir codziennych zdarzeń. A ona czekała. Niezmiennie czekała. Przez chwilę pozwolił im pozostać w momencie beztroskiej przekomarzanki, pragnąc, aby ten stan trwał wiecznie. Nic jednak nie jest bajką.

- Wiesz więc po co przyszedłem - powiedział cicho, ponownie wprowadzając się w ponury nastrój. Strażniczka Czasu przekrzywiła nieco głowę. Wyglądała na zamyśloną, ale Jack doskonale wiedział, że cała jej uwaga została skierowana właśnie na niego.

- Pogubiłeś się. Boisz się - odezwała się w końcu. - Wybory życiowych dróg nigdy nie były łatwe.

Kąciki jego ust drgnęły minimalnie, jakby chciały unieść się ku górze, ale nie miały na to sił.

- Nie wiem, co robić, Tami. Nie chcę ich stracić, a najwyraźniej sam robię wszystko w tym kierunku. Nie zdziwię się, jeżeli nie będą chcieli mnie znać. Szczególnie Kate. 

Zadrżał nieco na wspomnienie wyrazu jej twarzy podczas ich ostatniej rozmowy. Zranił ją. Zranił ją bardzo i doskonale o tym wiedział. Jak miał to teraz naprawić? W dodatku krzyczał na Sophie, która przecież nie była niczemu winna. Gdyby Jamie tu był, naprowadziłby go z powrotem na odpowiedni tor. Był tego pewien. Ten mały brzdąc zawsze wiedział, co zrobić, aby pan zimna poczuł się lepiej. Był jego przyjacielem. Najlepszym. Łączyła ich więź, której nikt nie potrafił do końca wytłumaczyć. A teraz go nie było. Został z tym sam.

Serce WszechświataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz