III doux rêves, Jean*

Začít od začátku
                                    

Skądś kojarzyłem jej twarz, którą okalała brązowa burza niesfornych włosów, upięta w kucyk. 


- Zgaduję, że i ciebie męczą koszmary, co Kirstein? - Zapytała i wyciągnęła w moją stronę dłoń z nadgryzioną kanapką, jednak odmówiłem poczęstunku, jednocześnie zastanawiając się czy przypadkiem nie jest to śniadanie przygotowane dla mnie przez Reinera, które pakowałem zaledwie dziś o świcie.

 - Ouh, zgaduję, że mnie nawet nie kojarzysz. - Zaśmiała się mimowolnie i otarła okruszki z kącików ust, po czym znów wyciągnęła dłoń ku mnie, chcąc się ze mną przywitać. - Sasha Braus. Nasze matki znały się dość dobrze. 

- Mam wrażenie, że połowa korpusu znała moją matkę. - Wymamrotałem pod nosem, jednak zaraz wlepiłem w nią zaciekawione spojrzenie. - Dlaczego wracasz do domu? 


- Z tego samego powodu, co ty. Paskudna rana. - Wzruszyła ramionami i biorąc ostatni kawałek pieczywa w usta, uniosła nogawkę, odsłaniając rozległą ranę, która wciąż lekko krwawiła, brudząc przy tym bandaż. - Kuleję, więc na razie średnio nadaję się naszemu oddziałowi. Więcej ze mnie szkody niż pożytku. - Skomentowała ostatecznie i podniosła się, chwytając swój plecak i mimo chwilowego chwiania się i krzywienia z bólu, odmówiła pomocy i twardo stanęła na ziemi, spoglądając przez okno. Uśmiechnęła się pod nosem i mocno zacisnęła palce na szelkach swojego bagażu. 

- Pora wracać w rodzinne strony. Przygotuj się na chwilę wolności. - Mrugnęła do mnie, po czym zaskakująco szybkim krokiem pokuśtykała ku wyjściu, zeskoczyła z podestu z cichym piskiem bólu, po czym oddała się w ręce rodziny, która od razu ją przywitała. 


Sam wziąłem w ręce swoje rzeczy, po czym powolnie stawiałem kroki ku wyjściu i prychnąłem pod nosem. Prócz rodziny Braus oraz kilku innych żołnierzy, na dworcu nie było nikogo innego. Pomyślałem o tym, jak bardzo musiałem być naiwny, sądząc, iż ktoś jednak naprawdę będzie na mnie czekał, przecież nie miałem nikogo. 

Sam gładko zeskoczyłem z podestu i ruszyłem przed siebie, prosto w stronę głównej bramy, która prowadziła do samego serca miasta. Stawiałem, kolejne to kroki, aż dotarł do mnie dźwięk mojego imienia, wymawiany przez obcy i męski głos. Przystanąłem i odwróciłem się powolnie, dostrzegając zmachanego chłopaka, który zgiął się w pół i oparł dłonie o kolana, sapiąc głośno z wycieńczenia. 


- N-najmocniej przepraszam. - Wydyszał i uniósł wzrok swych bursztynowych oczu, zaszczycając mnie łagodnym spojrzeniem. - Marco Bodt, miałem na ciebie czekać, ale coś mi wypadło i niestety nie mogłem być wcześniej. - Jego dłoń zjawiła się zaraz praktycznie przed moją twarzą, przez co nie miałem innego wyboru, jak zwyczajnie pewnie ją uścisnąć.

Po chwili nieco się cofnąłem, zabierając dłoń i uśmiechnąłem się pod nosem, zerkając na młodzieńca. 

- Wyglądasz co najmniej tak, jakbyś właśnie  przebiegł całe miasto. - Zażartowałem, jednak zaraz szerzej otworzyłem oczy, widząc jak chłopak spuścił wzrok, rumieniąc się nieznacznie. - Szkoda aż takiego zachodu na mało znaczącego żołnierza, Bodt. 


- Wróciłeś do domu po tylu latach, zasłużyłeś na miłe przywitanie. - Wzruszył lekko ramionami i posłał mi nieśmiały uśmiech. - Więc taki zachód jest jak najbardziej wskazany, a nawet niewystarczający. Bohaterów, nie ważne na jak dalekim planie umiejscowionych, powinno się szanować. 

Powaga w jego głosie oraz szeroki uśmiech były co najmniej ciekawym połączeniem. Sam chłopak po tym wstępie wydał mi się być niezwykle przyjazny, a ów opinię wzmocnił fakt, iż postanowił oprowadzić mnie po mieście, opowiadając o wszelkich zmianach, które pojawiły się po moim wyjeździe.

Demony Wojny  ZAWIESZONEKde žijí příběhy. Začni objevovat