list do sumienia

139 10 4
                                    

Warszawa, 05.08.1994

Droga Violet,

Mija piąty tydzień odkąd nie dostałem od ciebie żadnej wiadomości. Nie żeby mi zależało, dobrze wiesz, że mi nie zależy. Czasem tylko chciałbym abyś się odezwała, bo tu gdzie jestem jest okropnie pusto. To tak, jakbym chciał, aby list od ciebie wypełnił tę wszechobecną pustkę w mojej celi (w moim sercu też, ale nieważne). Tak właściwie to nie mam pojęcia, dlaczego piszę do ciebie akurat teraz. Po prostu obudziłem się dzisiaj rano i przypomniałem sobie o twoim istnieniu. I nie ma znaczenia czy obudził mnie człowiek krzyczący za ścianą, czy moje własne zbyt głośne myśli. Chyba sobie coś uświadomiłem.
Byłaś dobrą matką, wychowywałaś mnie tak, jak na Brytyjkę przystało, choć w twoim dowodzie nadal widniało polskie nazwisko tego człowieka, którego nazywasz moim ojcem. Nie mam ci za złe, że nigdy go nie poznałem, może nawet żyło mi się prościej. Nasze życie nigdy nie było proste, ale ty dawałaś radę, bo kto inny dałby radę, jeśli nie ty. Chciałaś mnie nauczyć tych wszystkich dobrych rzeczy i czasem dopadają mnie wyrzuty sumienia, że tak bardzo cię zawiodłem. Pózniej przypominam sobie dlaczego to zrobiłem i trochę mi lepiej, ale tylko odrobinę. Musisz tylko wiedzieć, że w moim umyśle już tak nie krzyczy. Zawsze myślałaś, że to twoja wina, ale to nieprawda. Tylko ja byłem sobie winien. Ostatnio łapię się na wspominaniu ciebie jako kogoś, kto uratował mi życie. W pewnym sensie to prawda, byłabyś do tego zdolna, ale okoliczności ci nie pozwoliły. Dzisiaj, gdy ten z boku krzyczał prawię godzinę, bez wytchnienia, zdałem sobie sprawę, że mogło być gorzej. Mogłem nigdy cię nie mieć, mogłaś już dawno mnie zostawić, ja mogłem już dawno odejść, uciec, zaginąć. Wcale nie musiałaś być dla mnie tak ważna i jedyna, a cień, który wisi nad naszym życiem w końcu odejdzie, przynajmniej mam taką nadzieję. Chciałbym ci obiecać, że cię odwiedzę, gdy stąd wyjdę, ale nie chcę kłamać. Już dawno nie kłamię, już nie (byłabyś dumna?). Po pierwsze: nie wiem, czy w ogóle stąd wyjdę, po drugie: nie wiem, czy umiałbym spojrzeć ci w oczy. Mogę ci tylko obiecać, że będzie lepiej, teraz już na pewno będzie lepiej. Zwłaszcza po tym co się stało. Choć chwilowo jest źle (pomińmy to, że od samego początku jest źle, bardzo źle), to wierzę, że będzie lepiej. Wiesz, że nigdy nie wierzyłem w nic, więc weź te słowa na poważnie. Za chwilę będziemy razem, już to nawet widzę w swojej głowie.
Chyba czas na to, abym się żegnał, ale nie mam ochoty. Zbyt mi na tobie zależy (nigdy mi na niczym nie zależało tak, jak na tobie, ale po co ci to piszę, gdy o tym wiesz? Sam muszę się upewnić, tak podejrzewam). Pamiętaj, że nawet jeśli ja nie byłem jedyny dla ciebie, ty zawsze będziesz jedyna dla mnie, bo nigdy nie byłem czegoś tak bardzo pewien.

Może kiedyś się zobaczymy.

Ezechiel.

P.S Powiedzieli mi, że nie żyjesz, ale jakoś to do mnie nie dociera.







(czyli coś na napisałam w trzydzieści minut na geografii, bo zapomniałam wypracowania na język polski)

drobne ogłoszenia (vneurysm)Where stories live. Discover now