[1] mefedron

1.4K 80 27
                                    

      Aleksander nie był uzależniony od fajek. Nie, wcale, ani trochę. To całe poranne zaspanie, brak skupienia i ogólna niechęć do wszystkiego, co się rusza, wcale nie wynikało z tego, że nie dostarczył sobie wystarczającej dawki nikotyny. Chociaż nawet gdyby tak było, pocieszał się prostym porównaniem do dziewczyny, która siedziała przed nim w ławce i którą kiedyś nauczyciel literatury zapytał, oczywiście patrząc głęboko w oczy, czy wszystko z nią w porządku.
      – Tak, jasne! – zaświergotała, uśmiechając się promiennie, a że zwykle zdradzała dosyć jawne objawy ADHD, nauczyciel odpuścił.
      Aleks nie omieszkał zauważyć jak jedna dziewczyna z ostatnich ławek, której włosy przypominały kasztanową burzę, wzrusza ramionami z wyraźną pogardą, a jej usta układają się proste zdanie: to tylko mefedron, proszę pana. Pomyślał o znajomych, którzy już planowali, jak skombinować fundusze na alkohol na szkolną wycieczkę i w ogóle który monopolowy sprzeda im go najtaniej. Miał po zajęciach jechać z nimi na drugi koniec miasta i mieć nadzieję, że obskurna Biedra z litrem prawie za grosze nie będzie żydzić o dowód. W każdym razie zawsze pozostało przekonać starszą pannę Natalię – ćpunkę, która chyba nie miała już w życiu nic lepszego do roboty, tylko się śmiać – ale ta była mistrzynią w interesach i tylko przekonanie jej starszego brata i zlikwidowanie starszej siostry, która przyjeżdżała każdego dnia pod szkołę, by ją odebrać, mogło im pomóc, a to wręcz graniczyło z cudem.
      No, chyba że Vladimir namówiłby ją na czarną mszę w opuszczonej fabryce tabaki.
      Vladimir, człowiek z pozoru nieszkodliwy, którego wszyscy przezywali od Cyganów. Podobno jego narodowość wcale mu się podobała i nie lubił, gdy ktoś się z niej śmiał. Aleks świetnie pamiętał, gdy pierwszy raz go zobaczył, miał na sobie białą koszulkę z namalowanym drżącą, niewprawioną w sztuce ręką czarnym pentagramem i stokrotkami z żółtymi środkami. Koleś spędzał zdecydowanie zbyt dużo czasu nad fizyką razem z innym napalonym na nauki ścisłe wariatem, który, o ile Aleks dobrze pamiętał, miał na imię Juraj. Obaj szlajali się czasem naćpani po szkolnych korytarzach i nie raz rozbijali okulary, gdy ktoś naumyślnie na nich wpadł. Czasem tylko napisali na ścianach w klasach teksty w stylu: Marks mym Bogiem, Stalin nałogiem; Moc, energia, amfetamina; czy Nie spać, zwiedzać! Nigdy jednak specjalnie na poważnie, szczególnie że zwykle musieli się rozsiadać, bo śmiali się zbyt głośno.
      Aleks wiedział to nie tylko z opowieści, ale autopsji, kiedy przez dobre dwa miesiące pierwszej klasy Vlad siedział z nim w ławce, a potem nareszcie przeniósł się z klasy humanistycznej do ścisłej. Nigdy nie przypuszczał, że można kogoś polubić, słuchając tylko jak ten pieprzy o złym profilu i kwituje wszystko:
      – Ale to barokowe!
      Barokowe miało być nowym zajebistym, bo barok przypadł wariatowi do gustu najbardziej. Aleks już od chwili, gdy go zobaczył, wiedział, że nie będą się dogadywać. Vlad ze swoim uderzająco szerokim uśmiechem i naiwnym podejściem do świata, jakby urodził się przed paroma dniami, nie sprawiał wrażenia osoby godnej zaufania. Czasem bełkotał do siebie i Aleks niemal umarł ze szczęścia, gdy wreszcie przeniósł się do innej klasy, a na jego miejsce wcisnęła się całkiem spokojna dziewczyna o imieniu, którego nie potrafił zapamiętać.
      Niestety mylił się fundamentalnie, myśląc, że Vladimir tak szybko da o sobie zapomnieć. Kiedy przypadkiem usłyszał swoje imię na szkolnym podwórku, gdzie wszyscy rozsiadali się na stołach do ping-ponga, nie mógł nie zauważyć też jego irytującego uśmiechu. Odwrócił się w tamtą stronę.
      Vladimir siedział razem z Jurajem i paroma osobami z jego klasy. Aleks nawet z nimi nie rozmawiał, ale wiedział, że poznali się już przed rozpoczęciem roku i teraz udawali najlepszych przyjaciół. Mógł udać, że nie słyszy i ma ich głęboko w dupie – co było poniekąd szczerą prawdą – ale w końcu na początku szkoły warto udawać, że nie jest się aspołecznym.
      – Te, Balakov! – Pewnie gdyby umiał gwizdać na palcach, zrobiłby to z zapałem godnym większej sprawy, chociaż Aleks zdążył potem zauważyć, że nic w jego świecie nie jest ważniejsze od ludzi. – Balakov, chodź tutaj!
      Być może przez te dwa miesiące uroniło mu się, że mogą pluć sobie nawzajem w pysk nazwiskami, bo darzą się przyjaźnią głęboką i szczerą.
      Co znów dalece mijało się z prawdą. Chociaż Aleks po dłuższym czasie przekonał się, że to te, Balakov!, wcale nie było udawane, a grupka kompletnie oderwanych od świata osób siedzących na tamtym stole, wyrzuci go z bezpiecznej bańki mydlanej, którą wokół siebie nadmuchał. Bańki z założenia łatwo pękają.
      – Czego chcesz, Popescu? – burknął, biorąc na klatę wszystkie świdrujące spojrzenia. Nie chodziło w gruncie rzeczy o nic konkretnego. A to nic konkretnego przejawiało się w Juraju, który stwierdził, że będzie studiować filozofię, Sadıku, w którym podkochiwała się młodsza siostra Vlada, Vuka, którzy przerzucił się na buddyzm i chyba jakiejś Elizy, która lubiła przepowiadać przyszłość.
      Gdyby nie oni pewnie nie trząsłby się teraz z powodu braku fajek. Oparł głowę o ścianę, modląc się, by nauczyciel go nie zauważył. Ruskie, ukraińskie, skręcane, każde, byle jakie! Eliza rzuciła mu pełne politowania spojrzenie. Mógłby pokazać jej środkowy palec i wyjaśnić sprawy za śmietnikiem, ale wiedział jedno. Nie bez powodu Vlad ma tylu przyjaciół.
      A oni dwaj nie przypadkowo byli teraz takimi, no, najlepszymi.

jako że zajmuję się ponowną publikacją, macie tutaj fakcik, że w gruncie rzeczy strukturę tego opowiadania można porównać do Pana Tadeusza, to jest:

jako że zajmuję się ponowną publikacją, macie tutaj fakcik, że w gruncie rzeczy strukturę tego opowiadania można porównać do Pana Tadeusza, to jest:

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

tak było
tak  j e s t
tworzę kolejną epopeję narodową

DYNIA ZAMIAST GŁOWY » hetalia; rombulOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz