[10] co nas gryzie po alkoholu

789 45 99
                                    

yameteyoo, mówiłam

poza tym chyba powinnam zadetykować ten rozdział HueyLaforett i ty wiesz czemu

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

poza tym chyba powinnam zadetykować ten rozdział HueyLaforett i ty wiesz czemu


      Roderich Edelstein gryzł plasterek z Kubusiem Puchatkiem, który miał przyklejony na nadgarstku. Siedział na murku przed szkołą, lustrując znad okrągłych okularów w cienkich oprawkach wszystkie dusze wypływające ze szkoły. Jedną nogę zaplątał w sprzączkę przy futerale na skrzypce, drugą tupał w rytm stukającego okna w samochodzie, którym za jego plecami bawiło się jakieś znudzone dziecko na tylnym siedzeniu. Czekał cierpliwie, tylko czasem wzdychając z irytacją głęboko, jednak na tyle cicho, by nikt go nie usłyszał, a uniósł brwi, gdy wyłoniły się przed nim dwie sylwetki – jedna wysoka, szczupła, w długiej spódnicy i z radosnym uśmiechem, druga niższa, mniej zgrabna, ale równie rozanielona.
      Eliza i Felicja wyszły ze szkoły, sprzeczając się co do pijanego Irakliego, chorego Juraja, nieokrzesanego Vuka i kochanej Adéli. Szły szybko, nie spuszczając wzroku na chodnik, patrząc przed siebie pewnie i doskonale wiedząc, dokąd zmierzają. Eliza szarpnęła Felicję za koszulę, w chwili gdy zauważyła aż zbyt dobrze znaną sylwetkę. Zatrzymana gwałtem przyjaciółka zachwiała się, rozłożyła ręce na boki, ale szybko na jej usta wypłynął podły uśmieszek, na dźwięk głosu wołającego ich imiona.
      Granatowy, cienki płaszcz Rodericha sięgał ziemi, płynął po niej, gdy tak siedział, zbierając na końcach kurz i piach. Spod niego wyzierała tylko jaskrawoliliowa kamizelka ze srebrnymi, plastikowymi guzikami, dopięta tylko do połowy, odsłaniając białą koszulę z postawionym kołnierzykiem i krzywo zawiązaną wstążką. Szarawe spodnie w pionowe paski wyglądałaby może ciekawie, gdyby nie zwykłe białe trampki wystające spod nogawek.
      – Elżbieto.
      – Elciu.
      – Felicjo.
      – Hejka.
      Podniósł się, zabierając za sobą futerał i ukłonił się lekko, lustrując wzrokiem widok za ich plecami.
      – Chciałem tylko zapytać, czy nie widziałyście gdzieś... Sadıka. Zabrał mi moją teczkę.
      Przyjaciółki wymieniły spojrzenia. Felicja opowiedziała o jego wizycie w Propagandzie, Eliza wspomniała o tym, że wyszli razem, ale Sadık jak zwykle musiał gdzieś wyparować. Ale szły prosto w stronę wyjścia, więc nie mógł uciec.
      – Chyba że... – mruknęła Eliza, zamyślając się na chwilę. Chwilę tak długą, by Roderich mógł zmrużyć oczy w pogardzie, zacisnąć pięści na wysokości bioder i grobowo syknąć:
      – Wyskoczył oknem.
      Felicja parsknęła. Eliza zamknęła buzię w ciup. Spojrzały na siebie rozbawione, potem przeniosły wzrok na Rodericha zbierającego się do drogi. Poprawił futerał na ramieniu i podwinął rękawy płaszcza.
      – Trudno. Złapię go jutro. A wy? Gdzie się wybieracie?
      Ruszyli razem w stronę przystanku, Eliza opowiedziała o nowonarodzonym problemie, Felicja wrzucała pogardliwe wstawki, a obie chichrały się szczebiotliwie. Roderich nie słuchał ich ze specjalnym zainteresowaniem, stawiając pewne kroki przed siebie. Eliza czasem podnosiła wzrok i wpatrywała się w niego, porównując do posągu, prawie prostej kolumny, szczególnie że niewielu znajomych mogło równać się z nim wzrostem.
      Roderich zwykł być nazywany dziwakiem. W całym tego słowa znaczeniu, nie dlatego, że wpasowywał się w ogólnie przyjętą normę spierdolenia w ich szkole, ale dlatego, że tworzył kompletnie nową alternatywę. Nie zadawał się właściwie z nikim, może prócz Gilberta, chodził z głową uniesioną wysoko w górę, nigdy się nie uśmiechał i czasem zakładał białe rękawiczki, sycząc, że nie cierpi dotykać ludzi. Co dziwne, nie miał problemu, by odezwać się do kogokolwiek, łatkę szaleńca przyczepiono mu dopiero pod koniec drugiej klasy, chyba tylko dlatego, że czasem zaszywał się w pobliżu szatni i siadając przy stole między stołówką a korytarzem, wyciągał skrzypce i grał. Zwykle na długiej przerwie, gdy głośniki rozdzierały ciszę muzyką z radiowęzła. Uczniowie pierwszego dnia szydzili, drugiego mieli go konsekwentnie w dupie, a trzeciego stwierdzili, że Roderich jest spierdolony. Głównie dlatego, że grał prawie brutalnie i jak mógł najgłośniej, zaciskając zęby, marszcząc brwi, by tylko zagłuszyć profanację z radiowęzła.
      Poza tym, że wszyscy bali się jego grymasów zdegustowania, nie wzbudzał powszechnego zainteresowania większego niż naćpany mat-fiz chowający się po szafkach i piszący zboczone fanfiction o Diracu, Newtonie, czy Pitagorasie. Roderich mógł pisać takie o Beethovenie i Mozarcie, co swoją drogą byłoby zabawne, patrząc na subtelność z jaką zdradzał swoją orientację.
      Eliza w to nie wierzyła, Felicja wzruszała ramionami, a wszyscy inni szydzili.
      Beethoven nachylił się nad rozgorączkowanym spojrzeniem młodzieńca podlotka, który powoli roztapiał się pod jego dotykiem. – Uroczo? Roderich wsadziłby sobie dwa palce do gardła i przyznał, że bulimia w tym wypadku jest znacznie lepszą opcją.
      – Co było w tej teczce? – Eliza zachwiała się na palcach, uśmiechając od ucha do ucha.
      Roderich rzucił na nią okiem i wrócił do obserwowania mijanych znaków drogowych. Wyraz twarzy, prócz nerwowego tiku opuszczania kącików w dół, nie zmienił się wcale. Splótł palce na plecami.
      – Chęć do życia.
      Felicja wciągnęła powietrze. 
      – Też udało mi się ją kiedyś zgubić.
      – Mówisz? – westchnął cierpiętniczo. Opuścił zmęczone powieki, poprawił odpadający plasterek i otrzepał spodnie z niewidzialnych pyłków.
      – Ja tam ją zawsze mam przy sobie – odparła Eliza, ściągając frędzle z zarzuconej na plecy chusty w odcieniach brązu i czerwieni.
      Dalej szli w ciszy. Po drodze spotkali Gilberta – a raczej to Gilbert dogonił ich, prawie wskoczył Roderichowi na plecy, na co ten zareagował spazmatycznym skrzywieniem. Konwulsyjnie zgarbił się, odgrodził rękami od natręta, wypluł wiązkę obrzydliwości, zadrżał i kazał Gilbertowi trzymać się przynajmniej na odległość ramienia.
      – Nie chciałbym być zmuszonym dzielić z tobą zarazków. Ludzie w komunikacji miejskiej w zupełności wystarczą.
      Eliza zareagowała podobnie, jednak mniej pedantycznie, szturchając Gilberta łokciem i z cynicznym uśmieszkiem pytając, czy stracił przyjaciół.
      – Juraj do mnie pisał. Podobno nieźle się spili.
      Przerażającą Elizę wizją była właśnie ta przyjaźń. Juraj i Gilbert znali się jeszcze z podstawówki, śmiali z tych samych głupich rzeczy i pili piwo. Paradoksalnie Eliza mogłaby napić się wódki prędzej z dziewczynami, przez co usilnie planowała znalezienie sobie jednej do kochania. Trochę jak zestaw dwa w jednym – miłość życia w pakiecie z litrem czystej. Idąc na Smródkę przygotowana była, że jedynym towarzystwem do picia okaże się Vuk. No i Felcia.
      Czuła już na swoim ramieniu ramię Irakliego, który zataczając się z boku na bok, pocałuje ją w policzek i krzyknie, że nieważne co, ważne z kim.
      Ale Eliza nie chciała pić z Gilbertem.
      Skrzyżowała ramiona na piersiach, Felicia spojrzała na nią pytająco.
      – Idziesz z nami?
      Gilbert zajęty był zadręczaniem Rodericha pytaniami na temat Sadıka, które ten konsekwentnie ignorował, tylko zgrzytając zębami. Jednak na dźwięk głosu Elizy ożywił się znacznie, zwracając w jej stronę. Poprawił kołnierz koszuli jakby dumny z siebie.
      – Tak – odparł wyniośle. – Potrzeba wam tam kogoś trzeźwego, gdybyście zaczęli się topić.
      Eliza poczerwieniała.
      – Chciałeś powiedzieć potrzeba faceta? Adéla jest porządniejszym facetem niż ty.
      Gilbert zaśmiał się głośno.
      – Wierzę w ciebie, Ungarn. Proponuję zawieszenie broni na dzisiejsze popołudnie. Z chęcią się z tobą tokaja napiję.
      – Ty? Tokaja?
      – A co! Ha!
      – Źle się czujesz?
      – Potwornie.
      Nie zauważyli, że Roderich zniknął bez słowa w ulicy, wlokąc się noga za nogą, bo Felicja cofnęła się o krok, by wpaść między nich i złapać oboje pod ramiona. Chichrała się niemożliwie, szczerząc zęby i tupiąc nogami w chodakach.
      – Wszysciutko mi opowiecie! Wszystko! Wszystko, co was gryzie! Zrobimy sobie popołudnie zwierzeń, zapisz to Elcia. Zapisz, zapisz, masz tam jakieś kartki! Ale nie! Nie na telefonie, co robisz! Długopisem! Piórem najlepiej, piórem! Co nas gryzie po alkoholu. Opowiadają: Eliza, Gilbert, Juraj, Vuk, Adéla i Irakli. Zapisała: Felicja Kościuszko.
      – Łukasiewicz.
      – Pisz Kościuszko.

turkaus popłynął, nie czuję się winna
poza tym odkryłam, że tak nie cierpię anglii, że nigdy nie uwzględnię go w żadnym ff. ha! nie będzie!

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jun 23, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

DYNIA ZAMIAST GŁOWY » hetalia; rombulOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz