Rozdział XI - Na dywaniku (?), "żadnych sztuczek!" i powrót do domu

625 72 45
                                    

Tłum uczniów kierował się na prawo, ku szeroko otwartym drzwiom do Wielkiej Sali. Zaledwie Harry zdążył rzucić okiem na zaczarowane sklepienie, które tym razem było czarne i zachmurzone, gdy zabrzmiał donośny głos:

- Potter! Granger! Do mnie!

Harry i Hermiona odwrócili się, zaskoczeni. Profesor McGonagall, nauczycielka transmutacji i opiekunka Gryffindoru, wołała do nich ponad głowami tłumu. Harry przecisnął się przez tłum, pełen złych przeczuć: kiedy stawał przed profesor McGonagall, zawsze mu się wydawało, że ma nieczyste sumienie.

- Nie miej takiej przerażonej miny, Potter... chcę tylko zamienić z wami słówko w moim gabinecie. – powiedziała. – Glacius, Weasley, was nie wzywałam.

Gaby i Ron gapili się, jak profesor McGonagall prowadzi Harry'ego i Hermionę przez salę wejściową, a później marmurowymi schodami na górę.

Kiedy znaleźli się w jej gabinecie, małym pokoju z wielkim, trzaskającym wesoło kominkiem, profesor McGonagall wskazała im fotele. Sama usiadła za biurkiem i powiedziała:

- Profesor Lupin przysłał mi przez sowę wiadomość, że zasłabłeś w pociągu.

Zanim Harry zdążył odpowiedzieć, rozległo się ciche pukanie do drzwi i wpadła pani Pomfrey, szkolna pielęgniarka.

Harry poczuł, że się czerwieni. Już i tak było mu głupio, że zemdlał, a teraz poczuł się jeszcze gorzej, widząc całe to zamieszanie wokół swojej osoby.

- Nic mi nie jest. – bąknął. – Naprawdę, nie trzeba...

- Ach, więc to o ciebie chodzi, tak? – zapytała pani Pomfrey, nie zwracając uwagi na jego słowa i pochylając się nad nim. – Znowu szukałeś guza? Naprawdę się dziwie, że nie ma z tobą Gabrielle Glacius...

- To był dementor, Poppy. – powiedziała profesor McGonagall.

Wymieniły znaczące spojrzenia i pani Pomfrey zacmokała z niezadowoleniem.

- Tego tylko brakowało, żeby tu nam przysłali tych dementorów. – mruknęła, odgarniając Harry'emu włosy z czoła i kładąc na nim rękę. – Założę się, że jeszcze wielu zasłabnie. Tak, cały jest mokry. To straszne potwory, a jak trafią na kogoś tak delikatnego...

- Nie jestem delikatny! – oburzył się Harry.

- Ależ oczywiście, nie jesteś. – zgodziła się dla świętego spokoju pani Pomfrey, badając mu puls.

- Czego mu potrzeba? – zapytała profesor McGonagall rzeczowym tonem. – Do łóżka? A może powinien spędzić noc w skrzydle szpitalnym?

- Czuję się świetnie! – krzyknął Harry, zrywając się na nogi. Już sama myśl o tym, co powie Malfoy, jeśli umieszczą go w szpitalu, była prawdziwą torturą.

- No cóż, powinien przynajmniej zjeść trochę czekolady. – oświadczyła pani Pomfrey, która teraz próbowała zajrzeć mu do oczu.

- Już zjadłem. – powiedział szybko Harry. – Profesor Lupin dał mi kawałek. Wszystkich poczęstował.

- Naprawdę? – Pani Pomfrey pokręciła z uznaniem głową. – A więc wreszcie mamy nauczyciela obrony przed czarną magią, który zna się na rzeczy?

- Jesteś pewny, że dobrze się czujesz, Potter? – zapytała surowo profesor McGonagall.

- Tak. – odpowiedział Harry.

- Znakomicie. Bądź tak dobry i poczekaj na korytarzu, bo chcę zamienić słówko z panną Granger na temat jej planu zajęć, a potem razem zejdziemy na ucztę.

Bliznowata - Ojciec chrzestny [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz