II Espor pour la liberté

Comenzar desde el principio
                                    

- Kirstein? Zachciało ci się socjalizowania z ludźmi? - Zapytał nieco zdziwiony, przez co w odpowiedzi jedynie wzruszyłem ramionami.

- Niekoniecznie, ale chciałem porozmawiać... A raczej prosić cię o maleńką przysługę. - Mruknąłem, układając się wygodniej na ławeczce, przeciągając się nieco. Kości przyjemnie mi chrupnęły, przez co Reiner obrzucił mnie zniesmaczonym grymasem, który po chwili zmienił się w wyraz zaciekawienia.

- Przysługa? W co chcesz mnie wciągnąć? - Zapytał podejrzliwie, przez co nie mogłem powstrzymać cichego śmiechu.

- To nic takiego. Niedługo wyrzucają mnie do domu na trzy tygodnie, przez co myślałem, że mógłbyś coś dla mnie zrobić. - Lekko wzruszyłem ramionami i upiłem sporawy łyk napoju. - Załatwiłbyś dla mnie trochę czekolady i jakiś lepszy alkohol? Nie chciałbym wracać z pustymi rękami.

Chłopak skinął głową i gdy dojadł swoje danie, wykrzywił wargi w uśmieszku.

- Tylko pod warunkiem, że pozdrowisz od nas tę swoją cichą wielbicielkę. - Chłopak mrugnął do mnie znacząco i otarł usta wierzchem dłoni, śmiejąc się niemal serdecznie. - Nie no, dla dobrego kumpla wszystko. Przyda ci się odpoczynek po ostatnim... Po tym z tamtym dzieciakiem. - Westchnął ciężko i zbliżył się nieco, by poklepać mnie po ramieniu ze współczuciem. - Pogadam co nieco z kucharzem, w końcu to on sprowadza różne rzeczy do obozu i raczej nie będzie problemu z taką drobnostką.

Przez jego słowa odetchnąłem cicho, ciesząc się z takiego obrotu spraw. Wyszedłem z namiotu, mijając się z wartownikami i innymi żołnierzami, spoglądając na okolicę skąpaną w ciemności i chłodnym wiosennym powietrzu. Uniosłem wzrok ku górze, przyglądając się niebu, które gościło na swym atłasie tysiące błyszczących gwiazd. W zasadzie zdawałem sobie sprawę z faktu, iż ten widok jest jedynie iluzją, minionym obrazem przeszłości, która dopiero teraz do nas dociera.

Piękne i jasne punkty istniały już kiedyś, część z nich dawno umarła, a inne dopiero rodziły się gdzieś w tej niezmąconej ciszy i ciemności.

Jednak te filozoficzne gdybania nie miały teraz większego sensu, były skrzętnie tłumione przez dużo głośniejszą myśl. Wrócę do domu.

Do miejsca, które opuściłem wieki temu. Mój dom... Zmienił się, ja również się zmieniłem, jednak znów będzie mi dane zasmakować słodkiej i bezpiecznej przeszłości, której odbicie miało znów ukazać się w mojej aktualnej codzienności. Tyle na to czekałem.

[Marco]

Promienie słoneczne przenikały śmiało przez grube zasłony, wkradając się do niewielkiego pomieszczenia. Za oknem niósł się śpiew ptaków, które radośnie skakały z gałęzi na gałąź, czasem stukając dzióbkiem o szybę. Najwidoczniej nawet one były zaciekawione tym spotkaniem, które odbywało się w mieszkaniu pana Bodt'a.

Dźwięk pianina, słodkie nuty i radosny śmiech; to w czasie wojny nie było najczęstszym zjawiskiem. Jednak mieszkanie przy ulicy Rutland wręcz opływało w idealny, wesoły nastrój.

Wróciłem w końcu do salonu z kolejnymi kubkami herbaty, które parzyłem wręcz co moment.  Przez ciągłe donoszenie kolorowych i parujących naczyń, na stoliku znajdowało się ich już dwanaście sztuk.

Swój ulubiony - ozdobiony bukiecikami kwiatów - dzierżyłem w dłoniach i poprawiwszy okulary, zasiadłem na fotelu, pozwalając siostrze na wdrapanie się na swoje kolana. Przytuliłem wolnym ramieniem rudowłosą istotkę i uśmiechnąłem się ciepło do pozostałej jedenastki dzieci.

- Omówiliśmy już kilka zagadnień z geografii oraz podstawy matematyki. - Zacząłem, spoglądając po zaciekawionych maluchach, które siedziały wpatrzone w swojego nauczyciela. - Zanim będę musiał uciekać do pracy, chciałbym podzielić się z wami moją największą pasją; literaturą.

Demony Wojny  ZAWIESZONEDonde viven las historias. Descúbrelo ahora