Rozdział 7

57 14 5
                                    

Mężczyzna miał wrażenie, iż samochód, w którym się znajdował, wjeżdżał na każdy kamień, jaki leżał na jego drodze. Wciąż się kołysał, coś w nim stukało, trzęsło się, przez co on sam nie mógł siedzieć stabilnie. Nie miał jak się temu oprzeć, musiał przyjmować wszystko, jedynie zaciskając zęby. Jego ręce były zakute w kajdanki, swoje miejsce znalazły na kolanach. Pięści były zaciśnięte tak mocno, że aż posiniały, a zbyt długie paznokcie wbijały się w skórę dłoni. Nie chciał ich rozluźniać, był przekonany, że tylko ból jest w stanie utrzymać go przy człowieczeństwie. Wiedział też, iż nie znajdzie go za bramami więzienia, więc chciał trwać przy nim tak długo, jak tylko mógł. Czuł okropny wstyd na samą myśl o tym.

Jego życie wydawało się idealne, a przynajmniej dostało miano takiego w oczach wielu ludzi. Oburzenie, jakie wywołała jego zbrodnia wręcz go śmieszyło. Każdy łapał się za głowę, pytał jaki był tego cel, jednak nikt nie zwracał uwagi na oczywiste rzeczy, nikt nie widział bólu w jego oczach, cieni pod nimi, które stawały się jeszcze ciemniejsze po każdej z nieprzespanych nocy, nikogo nie obchodziły łzy, które wsiąkały w materiał jego idealnie wyprasowanej koszuli. Musiał sam zmierzyć się z mrocznymi zakamarkami swojego umysłu, cierpieniem, które potęgowało poczucie winy. Potrzebował to wszystko uciszyć, uspokoić, ulgę mogła mu dać tylko jedna rzecz, a przynajmniej tak myślał.

I nie mylił się. Wszystko to jakby ucichło z pierwszym pociągnięciem za spust, przy kolejnym czuł się tak lekki, jakby był otumaniony, z trzecią kulą odeszły wszelkie troski, a każda kolejna bezmyślnie goniła poprzednią. Czuł wielką satysfakcję, kiedy opuszczał rozgrzaną broń, a ścianę przed nim pokrywała krew, której stróżki leniwie sączyły się w dół. Był taki lekki, mimo tego zdawał sobie z tego, co zrobił i jaki był tego cel.

Pamiętał ten dzień tak dokładnie, zupełnie jakby to wszystko miało miejsce jeszcze wczoraj, dłonie, które trzęsły mu się bez przerwy, ten strach, że ktoś go złapie i pójdzie siedzieć. Jednak on odszedł, bo mężczyzna zdawał sobie sprawę z tego, że zrobił dobrze. Jeszcze tego samego dnia, chowając pistolet w kieszeni brązowego płaszcza, zgłosił się na policję.

Niczego nie ukrywał. Podał miejsce, ofiarę, motyw, wyciągnął zza pazuchy broń, której lufa wciąż była ciepła. Do tej pory nieco śmieszyło go to, jak śledczy, którego zadaniem było przesłuchać mężczyznę, cofnął się, gdy ten ze stoickim spokojem powiedział:

— Jest pusty. Wszystko wyładowałem w tym bydlaku.

To, co zdarzyło się po tym, wydawało mu się jedynie snem. Wspomnienia pobytu w areszcie śledczym były jakby rozmyte, nie potrafił się dopatrzeć w nich szczegółów, cała rozprawa przypominała mu marę, która znika bez reszty wraz z otworzeniem oczu. Sam wyrok nie miał dla niego tak wielkiego znaczenia, jak świadomość rzeczy i osób, które zostawia. To właśnie dla nich dopuścił się zbrodni, choć tak naprawdę poświęcił się dla tylko jednej.

Jednak to niczego nie zmieniało. Ethan Riley, mężczyzna, któremu wszyscy wróżyli świetlaną przyszłość, którego ambicje i determinacja miały zaprowadzić na sam szczyt trafił do więzienia, burząc wszystko, na co tak ciężko pracował od najmłodszych lat.

Jednak gdyby mógł cofnąć czas, zrobiłby to jeszcze raz, jednak zadałby dużo więcej bólu, odpłacając się za krzywdy, których dopuściła się jego ofiara.

Samochód się zatrzymał. Po chwili do Ethana dobiegł trzask zamykanych drzwi kabiny i zgrzyt zamka. Mężczyzna został zaprowadzony przez dwóch strażników wprost do ogromnego pomieszczenia, przepełnionego odorem potu i stęchlizny, powietrze było od nich aż gęste. Kiedy w końcu został rozkuty, rozmasowawszy nadgarstki, ruszył w stronę jedynego wolnego stolika, który miejsce swe miał na samym końcu pomieszczenia. Wydawało mu się trochę dziwne, że w takim miejscu może zaznać odrobiny przestrzeni, jednak nie martwił się tym zbyt długo. Po prostu ją miał, to mu wystarczyło.

Strach || CliffordOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz