[Prolog] La Guérilla

Start from the beginning
                                    

- Ja zostawiłem ukochaną w rodzinnych stronach. Jakoś wiąże koniec z końcem, u boku matki. - Mruknął jeden z żołnierzy podwajając stawkę i sprawdził karty. - Dostałem też dobre wieści. Po mojej ostatniej przepustce już wiadomo, że zostanę ojcem. Oby to piekło szybko się skończyło, chcę już ją zobaczyć. 

- Oh, tak. Mogłoby się to już skończyć. - Odparła Ymir, jedyna kobieta niższego szczebla w naszym towarzystwie. - Chcę wrócić do miasta, do rodziców i braci. Marzy mi się też ślub z Christą i spokojne życie. Zaczyna mi się nudzić budzenie się w nocy z przestrachem, że w końcu wszyscy zginiemy. - Odparła ze swoim charakterystycznym sarkastycznym tonem, po czym skierowała swój wzrok na moją osobę. - A co z tobą, Kirstein? 

Rzuciłem karty na stół, zgarniając swoją wygraną; ostatnie jabłko w karmelu i wgryzłem się w nie, nie spiesząc się z odpowiedzią. Powolnie przełknąłem soczysty gryz i jedynie wzruszyłem ramionami. 

- Nie czekam na nic, ani nikt na mnie. Nie mam rodziny, moja matka zmarła dwa lata temu, rodzeństwa też już nie mam... - Mruknąłem, lekko marszcząc brwi i podałem słodki rarytas Connie'mu, który wpatrywał się w owoc od dłuższego czasu. Zarumienił się soczyście, gdy ten znalazł się w jego dłoniach, jednak wgryzł się w smakowitą skórkę i podał jabłko kolejnej osobie. - Nie mam pojęcia, co będę robić, gdy wszystko ucichnie. Nie mam nawet pojęcia czy przeżyję. 

- Chyba nie do końca masz rację z tym, że nikt na ciebie nie czeka. - Nagle odezwał się Berth, który przeciągnął się na krześle. Był wykończony i chciał jedynie rozprostować kości, a w ostateczności prawie spadł na twardą ziemię przez swoją nieostrożność. Spojrzałem na niego podejrzliwie; w końcu doskonale wiedziałem o swojej sytuacji. Mój ojciec zginął lata temu, postrzelony przez jednego z wrogich oficerów wojska, które wkroczyło na tereny mojego rodzimego miasta. Adoptowana siostra zmarła prędko na suchoty, a i moja matka prędko zgasła; męczona przez ciągłe gorączki wywołane przepracowaniem. Przecież zostałem sam na świecie.

- Co ty pieprzysz, Berth? - Zapytałem, na co nie odpowiedział. Zamiast tego, wsunął dłoń w kieszeń munduru i po chwili rzucił zaklejoną kopertę pod mój nos. Obejrzałem ją dokładnie ze wszystkich stron, nie dowierzając. Chłopak jednak się nie mylił, koperta była adresowana do mojej osoby; widniało na niej moje nazwisko, nakreślone starannym pismem. Zdziwiłem się widocznie, gdy ujrzałem znaczek z moją miejscowością i ledwo powstrzymałem się przed nagłym rozcięciem koperty, by jak najszybciej zapoznać się z jej zawartością. 

-Kto to? - Ymir zaciekawiła się widocznie i pociągnęła łyk taniego alkoholu, który udało się nam sprowadzić w chwili "ciszy" na froncie. Wsparła się dłonią o oparcie krzesła i zerknęła przez moje ramię, analizując wzrokiem to, co trzymałem w dłoniach. - Dziwne, podpisane tylko inicjałami? Czyżby nasz cynik miał cichą wielbicielkę, którą przed nami ukrywa? 

- Nie mam pojęcia kto to, to pewnie pomyłka. W końcu po co ktoś miałby do mnie pisać? - Mruknąłem, jednak wsunąłem list do kieszeni na piersi i wstałem od stołu. - Idę się wykąpać i spać, mam serdecznie dosyć po dzisiaj. Trzymajcie się. - Mruknąłem, a po długiej chwili ciszy ruszyłem w kierunku pryszniców, gdzie mogłem pozwolić sobie na minimalny relaks.

Przebrałem się w świeże ubranie i udałem do sali sypialnej. Usiadłem na materacu, odszukałem pozostałości świecy i zapaliłem ją. Nie mogąc się powstrzymać, wysunąłem z szuflady również papierośnicę i wyjąłem jeden papieros, wtykając go do ust. Podpaliłem fajkę, by zaraz zaciągnąć się smolistą trucizną i wypuszczając dym z ust, zacząłem otwierać kopertę, która jeszcze chwilę temu spoczywała na dnie mojej kieszeni. Rozprostowałem kartkę, którą z niej wyjąłem i skupiłem wzrok na starannie nakreślonym piśmie. 

Demony Wojny  ZAWIESZONEWhere stories live. Discover now