°5°

660 80 39
                                    

<No one POV>
Juliusz siedział na ławce w parku i próbował napisać jakiś wiersz.

Na zjeździe każdy poeta powinien zaprezentować kilka swoich wierszy, dlatego coś trzeba było wymyślić. Jednak każdy wers przychodził mu z trudnością.

Jesteś jak wiatr ulotny,
Prawie jak ptak ranny...

- Nie, to jest okropne... Nawet się nie rymuje... - Spróbował coś znowu napisać.

Moje życie pasmo nieszczęść,
Słów na pociechę mi nie szczędź.
Bez ciebie nic nie ma sensu,
Próbuję znaleźć się w sercu,
Twoim na zawsze.

Tak lepiej. Wstał niespiesznie i zebrał kartki, na które wylewał swoją twórczość.

Poprawił swój wąs, płaszcz i ruszył przed siebie, jednak nie zauważył lodu pod cienką warstwą śniegu.

Poślizgnął się i gotowy na upadek zamknął oczy, ale nie uderzył w ziemię. Zamiast tego poczuł na plecach czyjąś rękę. Otworzył oczy. Stał przed nim nie kto inny, niż Adam Mickiewicz. Juliusz zarumienił się.

<Juliusz POV>
Moje policzki płonęły czerwienią spotęgowaną przez zimno. To przez niego. Tego jebanego Mickiewicza.

Popatrzył się na mnie, ale nic nie powiedział. Odwróciłem się i uciekłem. Po prostu nie potrafiłem inaczej. Najgorsze było to, że musiałem zobaczyć go w niedzielę.

Dom Juliusza, jakiś czas później, koło 14:00
<No one POV>
Juliusz siedział samotnie w domu i popijał zieloną herbatę.

Nagle usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Poderwał się z fotela i ujrzał swoją siostrę.

- Myślałem, że wyjechałaś. - Rzucił lekko zirytowany, ponieważ przerwała mu rozmyślania o jego miłości.

- No... Tak, ale zmieniłam zdanie. Zostanę tu jeszcze przez parę dni.

Mężczyzna tylko pokiwał głową.

- Poza tym - zaczęła znowu. - Co robisz o tej porze w niedzielę. Przecież zawsze o tej porze siedzia...

- Która godzina?! - Nawet nie zorientował się, że czas tak szybko upłynął.

- Koło czternastej, czemu... - Ale Juliusz nie dał jej dokończyć. Zarzucił na siebie palto, poprawił wąsik, w dłoń chwycił kilka najnowszych wierszy, wejściówkę i czym prędzej pobiegł w stronę Luwru.

Luwr, zjazd poetów
Juliusz wparował na zjazd zdyszany i spocony. Okazało się, że nie nie spóźnił. Przeciwnie, był przed czasem.

Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym stało kilka osób, lecz jego wzrok spoczął na jednej osobie. Adamie. Adamie Mickiewiczu. Nienawidził go i kochał jednocześnie.

Jego miłość do drugiego poety była jak delikatna herbata, do której dorzuci się pieprzu i imbiru. Podobno wspaniała (lolz, nwn jakim cudem, nie próbowałam, ale przed chwilą usłyszałam coś takiego w telewizji ~ autorka), ale jednak odrobinę za ostra i skomplikowana. Czuł, że jeśli zrobi coś nie tak, może zaprzepaścić swoją szansę. Jednak wstydził się podejść do Mickiewicza po ostatnich wydarzeniach w parku.

Zerknął na mężczyznę ostrożnie. Spotkał się ze spojrzeniem Mickiewicza, który patrzył się na niego jakoś inaczej... Jakby z dozą troski.

Chciał podejść do miłości jego życia, jednak kiedy był jakieś 5 metrów od Adama potknął się o własne nogi i wylądował na ziemi, tuż przed nogami Mickiewicza.

~*~
Hej, rozdział napisała DziwnaNinja
#chamskareklama
Mam nadzieję, że się podobało, bez pozdrowień 😏

Poetyckie Love - SłowackiewiczWhere stories live. Discover now