Z każdym kolejnym krokiem moja złość i determinacja ustępowały miejsca niepewności i cierpieniu. Czułam, że zaczynam się trząść. Gdy stałam już pod drzwiami to nie wiedziałam czy chce tam wejść.

- Dzień Dobry. W czym mogę pomóc? - za plecami usłyszałam kobiecy głos. Odwróciłam się i zobaczyłam niską blondynkę. Miała pewnie z trzydzieści lat. Ubrana w zielony strój i narzucony na to biały kitel.

- Moi rodzice... Znaczy przywieźli dzisiaj dwa ciała z wypadku do badań i... - nie potrafiłam dokończyć zdania, bo czułam jak gardło robi się coraz ciaśniejsze i powoli duszę się własnymi słowami. Mina kobiety od razu złagodniała. Podeszła do mnie i położyła dłoń na moim ramieniu.

- Rozumiem. Chodź za mną. - blondynka objęła mnie ramieniem i razem przeszłyśmy przez szklane drzwi. Doszłyśmy na koniec korytarza i weszłyśmy do sali po lewej. Na środku pokoju stały stoły z dwoma ciałami przykrytymi białymi prześcieradłami.

- Jesteś gotowa? - chciałam odpowiedzieć, że nie, ale nie byłam w stanie. Pokiwałam przecząco głową i wzięłam głęboki wdech.

- Chcę mieć to już za sobą. - wyszeptałam.

- Dobrze. - kobieta podeszła do pierwszego stołu i powoli odkryła pierwsze ciało. Momentalnie zaczęłam wyć, zakrywając mocno usta dłońmi. Blondynka na chwilę się zawahała, ale podeszła do drugiego stołu. Kolejna fala łez kompletnie mnie załamała. Upadłam rozpłakana na kolana. Moje ciało trzęsło się porywane nowymi falami cierpienia. Miałam wrażenie, jakby ktoś wyrwał mi żywcem serce z piersi. Kobieta szybko zakryła ich twarze białym materiałem i przykucnęła przede mną.

- Dasz radę wyjść sama? Mam wezwać lekarzy? - energicznie pokiwałam głową, że nie chcę żadnej pomocy. Głośne szlochy wciąż mną targały, ale z każdym kolejnym, łapczywym oddechem robiłam się spokojniejsza. Wiedziałam, że widok ich zimnych, bladych twarzy będzie prześladował mnie do końca życia.

- M-Mog-gę się z nimi... p-pożegnać? - wyjęczałam.

- Oczywiście. - patolog pomogła mi wstać i dobrze, że mnie trzymała, bo nogi miałam jak z waty. Podeszłam najpierw do mamy, a potem do taty i każdemu dałam ostatniego całusa w czoło. Ich ciała były lodowate. Ostatni raz się rozkleiłam i tym razem nie powstrzymałam głosu. Krzyczałam i błagałam, żeby ktoś mi ich zwrócił. Chciałam ich mieć znowu przy sobie. Żywych. Ciepłych.

Nawet nie zauważyłam, kiedy zostałam wyprowadzona z sali i przeniesiona z powrotem do swojego pokoju. Ponownie siedziałam na łóżku z nową kroplówką podpiętą do ręki. Ten sam doktor stał przy drzwiach i gapił się w moją kartotekę.

- Rozumiem, że to dla Pani ciężka chwila. Przechodzi Pani szok pourazowy, dlatego chciałbym zostawić Panią do jutra na obserwacji, żeby uniknąć kolejnych nieszczęść.

- Nie.

- Słucham?

- Nie zostanę tutaj. Chcę się wypisać.

- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Prosiłem o konsultację z psychologiem...

- Mam prawo wypisać się na własne życzenie i z niego skorzystam. Fizycznie nic mi nie dolega. Nie muszę tu siedzieć. - ponownie odpięłam się od kroplówki. Tym razem bolało trochę mocniej niż wcześniej, a z rany po ukłuciu pociekło kilka kropli krwi. Wzięłam swoje rzeczy z krzesła, które stało obok łóżka i ruszyłam do łazienki.

- Idę się przebrać. Gdy wrócę chcę dostać wypis na żądanie.

- Proszę Pani...

- Niech Pan skończy z tą „Panią". Nie jestem, aż tak stara. Lizzy wystarczy. - zamknęłam za sobą drzwi i poszłam się przebrać.

~* ~

Pół godziny później dostałam wypis ze szpitala i byłam w drodze do domu. Znowu na myśl, że wrócę do pustego mieszkania wymusiła świeże łzy. Siłą woli je powstrzymałam. Jechałam autobusem. Ludzie nie muszą widzieć, jak płaczę. Chociaż podejrzewam, że i tak wyglądałam koszmarnie, bo co jakiś czas ktoś dziwnie się na mnie patrzył.

Wysiadłam na ostatnim przystanku i ruszyłam w stronę domu. Tak naprawdę nie chciałam tam wracać. Ani teraz. Ani nigdy. Ale musiałam. Bolało, jak cholera, ale nie miałam wyjścia. Doszłam do bloku, wpisałam kod na domofonie i weszłam na czwarte piętro. Pieprzone schody. Wyciągnęłam z torebki klucze, ale ręka zatrzymała się w połowie drogi do zamka. Nowe, mokre stróżki popłynęły po moich policzkach. Zaciskając mocno zęby otworzyłam drzwi. Zatrzasnęłam je za sobą i nasłuchiwałam. Nie słyszałam niczego co wskazywało by, że ktoś jest w domu. Żadna psia mordka nie przyszła mnie przywitać. Telewizor nie grał w salonie, ani też nikt nie krzątał się w kuchni. Panująca cisza, aż piszczała mi w uszach. Zakryłam je dłońmi i opierając się o drzwi, osunęłam się powoli na podłogę. Siedziałam tak, tak długo dopóki nie zadzwonił mój telefon. Na ekranie wyświetliła się Babcia. Fuck. Ręka cała mi się trzęsła, ale jakoś kliknęłam zieloną słuchawkę.

- Lizzy... - jej głos tak samo drżał. Też płakała, a ja rozkleiłam się bardziej. Nie mogłam nic z siebie wydusić.

- Kochanie. Jesteś już w domu? Słyszałam, że byłaś w szpitalu.

- T-Tak. Właśnie weszłam. - wyszlochałam.

- Już do ciebie jadę. Wszystko będzie dobrze. Jakoś to załatwimy.

- O...k-key. - rozłączyłam się i upuściłam telefon na podłogę. Miałam gdzieś czy się rozbije. Pogrążona wspomnieniami, żalem i łzami czekałam, aż ktoś mnie stąd zabierze. 

Agentka K9Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon