Przetarł pięściami oczy i wyszedł spod prysznica, przytrzymując się pralki, by nie poślizgnąć się na mokrych kafelkach. Zdjął z grzejnika biały ręcznik, którym osuszył zarumienioną przez panującą w łazience duchotę twarz, i narzucił go na ramiona. Ociekając wodą wyszedł z łazienki, ślizgając się na usiłującym przypominać panele linoleum. Musiał w końcu się ubrać, ale najpierw przeszedł do kuchni, w której zostawił ledwo zaczęte śniadanie. Zaczynało mu burczeć w brzuchu.

Wziął z talerza zimnego niestety gofra i wsunął go do ust, odgryzając spory kawałek. Słodki syrop z puszkowanej brzoskwini, którym również przyozdobił ciasto, ściekł mu po brodzie. Gdy zbierał go małym palcem, a następnie wsuwał do ust, miał wrażenie, że ktoś na niego patrzy. Odwrócił gwałtownie głowę. Spodziewał się zobaczyć w oknach czyjąś twarz (to, że mieszkał na drugim piętrze, a człowiek z drabiną nie wchodził w grę, dotarło do niego o wiele później), ale nic takiego się nie wydarzyło. Tylko miś na kredensie wpatrywał się w niego szklanymi oczkami. Zadrżał na ten widok i poczuł, że przełknięty przed chwilą kęs gofra cofa mu się z żołądka. Zagryzł dolną wargę i podszedł do kredensu z gofrem w dłoni, czując się jak szaleniec. Mam dwadzieścia jeden lat, a boję się pluszaków, pomyślał, z zażenowaniem odwracając misia przodem do tylnej ścianki kredensu. Gdyby Maria to widział, do końca życia nie dałby mi spokoju.

Zawstydzony, ale i dziwnie uspokojony, przeszedł do swojego pokoju. Przytrzymując gofra w zębach, otworzył szafę, z której wyjął czarne rurki i gruby beżowy sweter z golfem, kupiony w supermarkecie. Chciał przejść się do biblioteki, bo wszystkie wypożyczone ostatnio książki przeczytał, a na zakup nowych nie miał pieniędzy.

Usiadł na łóżku i dokończył śniadanie, dopiero wtedy się przebierając. Gdyby nie kapiący z gofra syrop, ubierałby się w trakcie jedzenia, ale nie chciał się pobrudzić. Na pranie schodziło więcej wody niż na szybki prysznic, a już i tak mocno nadwyrężył swój portfel podwójnym relaksem w ciągu jednego dnia.

Już w ubraniu wrócił do kuchni, gdzie włożył wtyczkę lodówki do kontaktu, a następnie wziął z talerza ostatniego gofra, odkładając naczynie do przepełnionego zlewu. Telewizor zostawił odłączony od prądu, i tak na razie nie miał zamiaru niczego oglądać.

Przegryzając gofra, wysunął jedną z szuflad i z umieszczonego w niej koszyczka wyjął żelowe plastry na odciski, których miał kilka pudełek. Uśmiechnął się, przełykając kęs. Maria ponownie mu o sobie przypomniał nawet podczas tak codziennej czynności. To on w końcu regularnie uzupełniał jego zapasy, nie tylko żywieniowe, ale i tych bezcennych plastrów, szczególnie potrzebnych przy martensach, które Taehyung nosił nawet latem. Uwielbiał swojego przyjaciela za tę troskę. I za masaże stóp, którymi raczył go prawie przy każdych odwiedzinach. W domu Taehyunga oczywiście, Kim nigdy jeszcze nie był w mieszkaniu Maria. Nie ze względu na niechęć ze strony Cahnnela – choć w pewnym stopniu to też – po prostu jakoś się do tej pory nie złożyło, by Maria zaprosił go do siebie. Nie odbierał tego jako coś negatywnego, rozumiał, że brak zainteresowania Maria tym tematem mógł być spowodowany złymi warunkami albo nieciekawą sytuacją rodzinną.

Zaskoczony uświadomił sobie, że podczas ich długoletniej przyjaźni ani razu nie spytał Maria o jego rodzinę. Wiedział tylko, że jego rodzice założyli JoLi w marcu 2015, więc stosunkowo niedawno. Jeśli kiedyś zdarzyło się, że podczas rozmowy zahaczył o ten temat, Cahnnel z pewnością rzucił kolejnym komentarzem, który on bezwiednie podłapał, całkowicie zapominając o rodzinie przyjaciela.

Szybko jednak przestał się tym przejmować, notując sobie w głowie, by przy dzisiejszej wizycie w kawiarence zapytać przyjaciela o rodziców.

Kilkoma kęsami dokończył gofra i z pudełeczkiem przeniósł się na kanapę. Zdjął skarpetki i nakleił plastry w najbardziej strategicznych miejscach na stopach, następnie ponownie wsuwając na nie miękki materiał w słoniki.

[zawieszone] Sang dans la neige  ;vkook;Where stories live. Discover now