Fragment 2

38 6 5
                                    

Coś, czego nigdy się po sobie nie spodziewamy, to fakt, że możemy się do czegoś uzależnić. Zawsze nam się wydaje, że to tylko ten jeden raz, ale prawda jest taka... że kiedy już czegoś spróbujemy, jeden raz zazwyczaj prowadzi do kolejnego i kolejnego, i kolejnego. Wydaje nam się, że możemy przestać w każdej chwili, ale nasze myśli nie pokrywają się z rzeczywistością. Zanim się obejrzymy, siedzimy w tym tak głęboko, że nie sposób się samodzielnie się wydostać.

Siedziałam na ławce przed budynkiem, w którym odbywały się moje zajęcia teatralne. Bezustannie paliłam elektryka licząc, że on pomoże mi się odstresować. Za chwilę miałam się spotkać z chłopakiem, którego kochałam, a moje myśli były przepełnione wizjami tego, co mogłoby się wydarzyć, gdyby on czuł to samo. Ale nie czuł. Właśnie dlatego paliłam, licząc że to pomoże mi pozbyć się natrętnych wyobrażeń z mojej głowy.

Gdyby zajęcia nie odbywały się w poniedziałki, elektryk na pewno byłby już u Igora, ale... Pokusa pozbycia się myśli, które wiedziałam, że nawiedzą mnie tuż przed teatrem, była zbyt wielka. Postanowiłam przetrzymać urządzenie tylko dzień dłużej. We wtorek planowałam je oddać Igorowi. Nawet nie wyobrażałam sobie, że mogłoby być inaczej.

Schowałam elektryka, kiedy kilkanaście metrów dalej dostrzegłam Ewę, koleżanką, z którą chodziłam na zajęcia. Udało mi się to zrobić w samą porę, ponieważ chwilę potem dziewczyna mnie dostrzegła i pomachała mi, uśmiechając się.

Kilka sekund później już była obok mnie. Przywitałyśmy się uściskiem, a potem obie weszłyśmy do budynku. Sala, w której odbywały się nasze zajęcia, była już wolna, więc pozwolono nam poczekać na resztę tam.

Ewa grała na pianinie ustawionym w rogu pomieszczenia, a ja bez ustanku wpatrywałam się w drzwi, czekając na Niego. Za każdym razem, kiedy ktoś inny wchodził do sali, przeżywałam rozczarowanie, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Kiedy pojawiła się liderka grupy, moje obsesyjne wpatrywanie się w drewnianą powłokę musiało się skończyć, ponieważ Luiza zarządziła rozgrzewkę.

Gdy zajęcia trwały już od piętnastu minut, a On wciąż się nie pojawił, zaczynałam myśleć, że tego dnia w ogóle się nie pokaże. Choć przed ich rozpoczęciem stresowała mnie perspektywa spotkania z nim, teraz z każda sekundą, gdy czas upływał, a Go nie było, czułam się rozczarowana. Wiedziałam, że to żałosne – to poczucie, jakby pękało mi serce, - ale nie potrafiłam nic z tym zrobić.

W końcu przyszedł. Z dwudziestominutowym spóźnieniem, przegapiając całą rozgrzewkę, ale przyszedł. Uśmiech natychmiast zagościł na mojej twarzy. Podchodził po kolei do każdego, aby powitać się krótkim uściskiem. Moje serce skakało z radości, kiedy przyszła kolej na mnie. Uścisk trwał zaledwie kilka sekund – zdecydowanie za krótko, - ale i tak cieszyłam się z tego chwilowego kontaktu fizycznego.

Przez resztę zajęć praktycznie nie rozmawialiśmy, ale nauczyłam się czerpać przyjemność z samej możliwości patrzenia na niego i słuchania jego głosu.

Aleks miał około metr osiemdziesiąt pięć, więc stanowczo przewyższał mnie wzrostem. Do tego chodził na siłownię, dzięki czemu jego ciało było umięśnione, co uwypuklało się zwłaszcza wtedy, kiedy zakładał bardziej przylegające koszulki. Czarne włosy wydawały się ciut przy długie, ponieważ opadały mu na jedno z jego ślicznych zielonych oczu. A kiedy się uśmiechał... byłam pewna, że kobiety czasem mdlały, gdy to robił. Aleks zdecydowanie należał do kategorii „przystojny". Cóż, może właśnie dlatego znajdowaliśmy się w zupełnie innych ligach. A może dlatego, że był tak dobry i rozsądny, podczas gdy ja nie zawsze wykazywałam się tymi cechami.

A co jeżeli chodzi o mój wygląd? Nie byłam brzydka. Miałam długie, proste blond włosy, sięgające za (całkiem sporych rozmiarów) piersi. Posiadałam jasnoniebieskie oczy, które jednak nie miały w sobie tego czegoś. Wydawały się jakby... matowe. A usta? Pełne, naturalnie różowe. Mama zawsze powtarzała, że to mój największy atut i wabik na mężczyzn. A jeżeli chodzi o sylwetkę... Nie nazwałabym siebie „grubą", ale kategoria „chuda" to także odległy temat. Moje BMI było w normie, ale jakby to ująć... znajdowałam się na krawędzi.

LostWhere stories live. Discover now