2.2

102 14 13
                                    


- Pójdę po twój płaszcz.

Zostawiając dziewczynę w towarzystwie jej znajomych, pożegnałem się również z kilkoma ludźmi, kulturalnie dziękując za życzenie udanego lotu i powodzenia na nowej uczelni. Dochodząc również do stolika rodziców, uprzedziłem ich o moim i Lei wyjściu a potem skierowałem się do szatni.

- Płaszcz dla mnie i pani Leandry Heatcote, proszę - powiedziałem do człowieka, stojącego za ladą. Po jego spojrzeniu widziałem, że młodzieniec doskonale wiedział kim jestem. Odebrałem również niemiłe wrażenie, że sprawiłem, iż ciutke zdenerwował się na mój widok. Kompletnie nie rozumiałem dlaczego. Nigdy nie pragnąłem wprawiać ludzi w nienaturalne zachowania i z całą pewnością moja osoba nie miała prawa denerwować drugiego człowieka.

W oczekiwaniu na odzienie, zerknąłem na lusterko. Przeczesałem dłonią włosy, próbując okrzesać kosmyk, który postanowił wyswobodzić się z fryzury, jaką dzisiaj układałem. Postanowiłem dzisiaj zaczesać włosy do tyłu, aby nadać sobie bardziej eleganckiego wyglądu, pasującego do sytuacji. Nie byłem zwolennikiem potarganych włosów, gdy miałem nosić garnitur.

Matka zawsze powtarzała mi, że mam wygląd niegrzecznego dżentelmena. Przez długi czas nie rozumiałem co miała na myśli, zważając na ten lekki oksymoron. Miałem ciemnobrązowe włosy, alabastrową skórę i jasnobłękitne oczy. Po prostym nosie i dobrze wykrojonych ustach, można by rzec, że jest to istotnie arystokratyczny wygląd, racja. Szybko jednakże zmieniałem się w buntownika, gdy zdejmowałem koszulę, krawat, przebierałem się w dres a włosy nabierały chłopięcego nieładu.

Po chwili chłopak przyniósł dwa czarne płaszcze. Zgarnąłem je z blatu, zakładając swój, podziękowałem i skierowałem się ku pozłacanym drzwiom, prowadzącym na bankiet. Leandra czekała już na mnie u szczytu schodów. Gdy tylko zauważyła mnie, zaczęła iść w moją stronę, aż spotkaliśmy się przy najniższym stopniu.

- Witaj, mój wybawco - zażartowała, puszczając mi oczko. To było na pewien sposób miłe i filuterne.

- Witaj, piękna kobieto - odpowiedziałem z uśmiechem.

Założyłem na jej ramiona płaszcz i poprowadziłem na ulicę. Limuzyna czekała już na nas. Z powodu lekkiej mżawki, szybko poprowadziłem dziewczynę do samochodu, po czym z drugiej strony sam wsiadłem.

Drogę do domu pokonaliśmy w niedługim okresie czasowym. Richard doskonale wiedział jak nas poprowadzić, abyśmy nie stali w korku. Był moim kierowcą od wielu lat, woził mnie jeszcze do szkoły, gdy byłem malcem. Teraz, byłem już dorosłym mężczyzną, który wkrótce miał przejąć technologiczne imperium, skończyć studia, poślubić kobietę i zacząć własne życie.

- Odpocznij na dzisiaj, Richardzie. Dobrej nocy - życzyłem mężczyźnie, klepiąc go po ramieniu, aby potem poprowadzić Leandrę do domu.

Rodzice dawno temu wykupili całą kamienicę. Była z białej cegły, ale w większym procencie rosła na niej latorośl. Moim zdaniem nadawała surowemu wyglądowi budynku jakiegoś ciepła. Dom powinien kojarzyć się z dobrem, ciepłem i spokojem. A ta zieleń tak właśnie robiła.

Gdy weszliśmy do środka nastała nas ciemność. Wszyscy, którzy pracowali u nas dawno poszli już do swoich domów. Jedynie drobna smuga światła uchodziła z salonu, zapewne z kominka, które jeszcze się tliło.

- Wino czerwone? - spytałem dziewczyny, zdejmując z niej odzienie i wieszając je razem ze swoim. Dłoń Leandry przebiegła wzdłuż moich ramion, głaszcząc mnie delikatnie. Popatrzyłem na nią, a potem na twarz dziewczyny, gdy to stawała przede mną. Jej oczy, zawsze o chłodnym odcieniu, teraz ciepłe o głębokim spojrzeniu.

The BrothersWhere stories live. Discover now