ROZDZIAŁ I

357 12 5
                                    


Problem polegał na tym, że pannie Megan zrobiło się słabo. Gdy tylko wstępowała po schodach swojego colle'gu,  zorientowała się,  że cały świat zaczyna jej wirować, skakać i rozchodzić się w wielu różnych kierunkach. Patrzyła na innych uczniów, którzy również zmierzali do holu głównego, lecz wszystkie te postacie nie poruszały się płynnie, lecz sunęły  niczym długie cienie, jakby Megan nie oglądała ich na żywo, tylko siedziała przed telewizorem.

Dziwne to było uczucie. Jeszcze wczoraj bawiła się jak każda młoda dziewczyna, i choć poszła i tak dość wcześnie spać, ani też nie skosztowała alkoholu, czuła się, jakby wypiła o wiele za dużo. Ręce zaczęły jej drżeć. Spojrzała na nie i zobaczyła, że są blade, wilgotne. Coś było nie tak, ale dlaczego? Za żadne skarby nie potrafiła sobie tego przypomnieć.

Koledzy i koleżanki ujrzawszy ją stojącą pod ścianą, rzucali jej „cześć!" na przywitanie, ale ona w ogóle im nie odpowiadała. Cały szum tej szkolnej masy zlał się w jedną całość, obraz w oczach przestał być ostry i ostatecznie panienka oparła się o ścianę, schyliła głowę i ciężko sapała.

Nie było ani chwili do stracenia. Podniósłszy wzrok szybko się zorientowała, że szkolny gabinet lekarski jest nieopodal i choć bardzo się jej nie chce, to musi się tam udać. Postąpiwszy kilka kroków naprzód doznała jednak otrzeźwienia. Cały ten chorobowy stan przeszedł w oka mgnieniu. Jej przyjaciele siedzieli na ławce obok niej i dyskutowali w najlepsze. Megan ucieszyła się z tego jak małe dziecko na widok lizaka. Nie tyle obecność tych bratnich dusz wprawiła ją w euforię, ale fakt, że widzi i słyszy ich bez żadnego problemu, a zatem nie musi udawać się w to niemiłe miejsce.

Obok Amber pozostawało jedno miejsce wolne. Panna Megan wykorzystała tą okazję i natychmiast je zajęła. Poprawiając się na ławce, stanowczo oznajmiła:

- Ten weekend należał do tych udanych. – Dziwna była to sprawa, bowiem siedzące obok koleżanki w ogóle nie zauważyły jej przybycia, dopiero to zdanie wyrwało je z jakiejś innej rzeczywistości.

- O! Meg! Cześć. – odrzekła Amber, a Victoria wraz z Sarą przytaknęły.

- To znaczy, że impreza rozkręciła się na dobre?

- Jak wychodziłam, było jeszcze tak drętwo, jak na ostatnim balu w szkole – zaśmiała się Sara.

- Widocznie wyszłaś za wcześnie – zreflektowała się Megan. – Dopiero po północy zrobiło się ciekawie.

- Aż trudno uwierzyć, że pomimo tego wyglądasz dziś tak olśniewająco – dodała pełna podziwu Victoria, która tym samym rozpoczęła dzienną dawkę pochlebstw pod adresem Megan.

- No właśnie, panno King, jakoś nie chce mi się wierzyć, by była to tylko kwestia przypadku albo innych środków. Może  jednak powiesz nam prawdę – niecierpliwiła się Sara, dobrze wiedząc, że jej koleżanka pragnie tylko zyskać ich szacunek.

Prawda jednak była taka, że zabawa skończyła się grubo przed północą i nie wydarzyło się nic ciekawego, ale takie wyznanie tylko pogrążyło by Megan. Przełknąwszy więc ślinę oznajmiła:

- Może dla ciebie było tam drętwo, tak to jest kiedy już się nie ma chłopaka.

- Ty podła świnio! Jak mogłaś! – Wykrzyknęła Sara i oburzona uciekła od koleżanek w stronę ubikacji. Amber pobiegła za nią, a Victoria żądna była dalszych sensacji:

- Czyli zerwała z Patrickiem?

- Tak, wczoraj. Przyszła do mnie z płaczem, że jej już nie kocha i ma inną.

Klejnot AfrykiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz