ROZDZIAŁ XVII

36 2 0
                                    

        Odpowiedź ze szpitala nie nadeszła tak szybko, jak można się było tego spodziewać. Lekarze zapewniali, że w takich wypadkach zazwyczaj należy czekać około tygodnia a nawet dłużej, jeśli zajdzie taka potrzeba. Rodzina Wheeldonów musiała więc przyjąć pod swój dach Charlotte na dłużej. Wszyscy poza David'em szybko zapomnieli, że czekają na wynik testu i przywitali nowego członka rodziny, organizując wielkie przyjęcie. Nie trudno się domyślić, że najbardziej zadowolony był z tego zbiegu okoliczności Marcus, który nawet wymyślił dla swej siostry specjalny program uroczystości, potem ją poprowadził i wręczył jej największy prezent – własny pokój.

        Charlotte wreszcie mogła się poczuć tak, jak chciała tego od wielu lat. Otaczali ją ludzie, którzy naprawdę ją kochali i nie chcieli jej krzywdy, czy jakiegokolwiek potknięcia. Tłumy fanów nie podążały już za jej plecami, dopominając się o autograf, a drugie tyle samo zimnych ochroniarzy nie musiało ich odganiać. Nie widziała przepychu i wynikającej z niego dumy. Nareszcie mieszkała z ludźmi, którzy nie chcieli jej do czegoś wykorzystać, ale pragnęli pomagać i otoczyć własnym uczuciem.

        W kwestii zatrudnienia nie było większego kłopotu. Charlotte prosiła o taką pracę, w której nie musiała by się wystawiać na spojrzenia innych i gubić w domysłach na temat tego, czy ją rozpoznają, czy też nie. Megan zaproponowała jej więc posadę we własnej restauracji jako asystentka kucharza. Dobrze się złożyło, że jedna z nowych pracownic otrzymała lepszą ofertę i odeszła, z kolei druga pozostała na swoim miejscu i przez te parę tygodni zdołała już nabrać niezwykłej wprawy.

        Megan poinformowała swój zespół o tym, że dołączy do niego nowa pracownica, jednak chciała im ją zaprezentować osobiście i uciąc w zarodku wszelakie spekulacje. Dzień był pochmurny, taki jakich wiele jest podczas angielskiego lata. Nigdy nie można było stwierdzić, kiedy będzie padało, a kiedy wyjrzy słońce. Choć od rana ulice wyglądały dość posępnie, to jednak w okolicy południa zdawało się rozpogadzać.

        - Myślisz, że powinniśmy wystawić parasol przed restaurację? – Zapytał Nicholas Riley.

        - Sama już nie wiem. Raz pada, a raz nie. Może wstrzymaj się z tym dzisiaj.

        - A ja jednak go wystawię. Podobno szefowa ma dziś wrócić.

         - Ach, koniec wolności. Przez tych kilka tygodni myślałam, że żyjemy w innym świecie.

         - No i ma ze sobą przyprowadzić jakąś nową pracownicę!

        - Oby tylko była pracowita. Nie potrzebujemy tu leniów, tak jak ta, co odeszła.

        - Riley, zapomniałaś o najważniejszym! Ona musi być piękna. Kiedyś miałem na nie wyrobiony odpowiedni pogląd, ale gdy tylko zjawiła się tu Bridget.

        - Ciszej, jeszcze cię usłyszy – zatrzymała go Riley i poleciła zająć się parasolem.

       Tymczasem Megan zmierzała już do pracy. Szczerze mówiąc bywały już takie dni, iż wolałaby nie odbywać tej drogi. Miejsce to wydawało się dla niej przygnębiające i puste. Kilka razy myślała, by dać sobie z nim nawet spokój, ale dziś była daleka od takiego myślenia. Tuż obok niej szła bowiem Charlotte, zachwycona widokiem skromnego zatrudnienia. Może wyglądać to dziwnie, lecz ostatnią rzeczą, o której teraz myślała, była praca w blasku fleszy.

        Obie panie więc z uśmiechem na ustach zobaczyły, jak Nicholas niezdarnie próbuje podnieść parasol. W istocie był już on lekko zardzewiały i nie wznosił się już tak jak kiedyś. Wściekły zatem na Riley, która popędzała go do tego zadania, wzdychał i sapał, a płótna parasola zatrzymywały jego jęki. Nagle spomiędzy nich wynurzyła się twarz Megan wraz z nową pracownicą. Ujrzawszy je Nicholas zupełnie zdębiał i wykonując zaledwie jedno pociągnięcie otworzył parasol w całej swej okazałości. Po chwili jednak zauważył, że to nie on, lecz Charlotte wyciągnęła jedną metalową rurkę, zaplataną w płótna, co spowodowało otwarcie się parasola.

Klejnot AfrykiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz