2.

547 26 4
                                    


Około dziewiątej rano wstałam z łóżka, przeciągając się. Nie spałam dobrze tej nocy, a to z racji tego, iż dzisiaj miałam spotkać się z panem...to znaczy Justinem. Nie wiem dlaczego ale na samo wymówienie jego imienia robiło mi się jakoś ciepło, dosłownie nie umiałam tego wytłumaczyć. Facet, którego jeszcze nie widziałam robił ze mną takie rzeczy. Nie mogę się doczekać. Głupia Chanel, nie rób sobie nadziei , ów facet ma pewnie żonę i  pewnie to im dasz dziecko. - pomyślałam sobie smutniejąc trochę. Nie powinnam była czuć czegokolwiek do Justina, to tylko czysty interes. Muszę być rozsądna. Nawet, jeśli miałabym trochę pocierpieć.

Na śniadanie zrobiłam sobie płatki z mlekiem, w jednej z szafek znalazłam jeszcze jakieś. Nalałam mleka do miseczki i usiadłam na krześle. W mieszkaniu było cicho. Dave zapewne gdzieś wyszedł. Chociaż teraz mogłam mieć chwilę spokoju od tego przydupasa. Kończąc jedzenie udałam się do łazienki. Wzięłam krótki, gorący prysznic, umyłam zęby i poszłam do pokoju się przebrać. Wyjęłam z szafy przetartą bluzkę z jakimś napisem i czarne jeansy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam na zakupach, obok sklepów z odzieżą zawsze przechodziłam ze spuszczoną głową bo na rzeczy, które mi się podobały nie mogłam sobie pozwolić. A miny pięknych, młodych i pełnych życia kobiet przyprawiały mnie o zazdrość.
Kiedy zaczęłam rozczesywać włosy zaczął dzwonić mój telefon. Schyliłam się po niego, odbierając połączenie.

- Halo? - odezwałam się

- Chanel możesz przyjść dzisiaj do nas, trochę pomóc? Amy zachorowała i potrzebna jest nam jedna osoba na jej zastępstwo. - zapytał Tom, chłopak z taniej restauracyjki, w której od czasu do czasu dorabiałam.

- Jasne, zaraz będę. - odpowiedziałam bez głębszego zastanowienia.

- Jesteś wielka, to cześć!

Ucieszyłam się, że znaleźli dla mnie jakąś robotę, w końcu jakieś pieniądze się przydadzą. A i może sobie coś kupię.

Zamknęłam drzwi na klucz i wyszłam na zewnątrz. Mała restauracja znajdowała się niedaleko, dwie ulice dalej. Można ją bardziej porównać do baru, ceny nie były wysokie, każdy mógł coś zjeść. Niestety nikt porządny się tam nie pojawiał. Najczęściej przychodzili tam szemrani goście na piwo, co czasami przyprawiało mnie o dreszcze. Kiedy już doszłam na miejsce weszłam do środka, było w miarę spokojnie. Z zaplecza wyszedł Tom, z którym rozmawiałam przez telefon. Na mój widok uśmiechnął się szeroko rozkładając ramiona by mnie przytulić. Ja i Tom byliśmy dobrymi znajomymi. Był on miłym, z dobrym poczuciem humoru Afroamerykaninem. Dobrze mi się z nim rozmawiało i można było na nim polegać.

- To co mam robić? - zapytałam, gotowa już do pracy.

- Dzisiaj będziesz kelnerką, bo właśnie nią była Amy. - odparł wskazując na stoliki. Nie powiem ucieszyłam się bo przeważnie lądowałam na zmywaku.

- No to zaczynamy! - powiedziałam entuzjastycznie i ruszyłam do pracy.

Czas się dłużył, dochodziła piętnasta, w barze zjawiła się grupka napakowanych mężczyzn, którzy nie wyglądali na przyjaznych. Między sobą głośno rozmawiali, śmiali się. Większość z nich była ubrana niedbale, jakby włożyli coś, co akurat mieli pod ręką, nie zastanawiając się zbytnio. Niechętnie do nich podeszłam z tacą, w celu zapytania czy czegoś nie podać. Gdy tylko się do nich zbliżyłam czułam ich wzrok na moim ciele. Czułam się jakbym była drobną dziewczynką, która zgubiła rodziców w sklepie i nie wie co robić.

- Jak tam laleczko, dołączysz się do nas? - odezwał się jeden z nich, wyglądający na lidera grupy.  Nie powiem, był obrzydliwie...obrzydliwy. Na jego słowa zrobiło mi się niedobrze, a ze względu na swoją nieśmiałość nie umiałam się obronić. Jedyne co wydusiłam z siebie to ciche westchnienie, na które oni odparli głośnym śmiechem. Kiedy chciałam po prostu od nich odejść, uciec kolejny z nich wstał i podszedł do mnie łapiąc mnie przy tym mocno za ramię. Byłam przerażona.

- Ja chciałam tylko zapytać...czy czegoś...nie podać. - odpowiedziałam jąkając się. Mężczyzna popatrzył na mnie, potem na resztę swoich kolegów po czym burknął do mnie:

- Jedyne, co możesz nam podać to swój tyłeczek, laluniu.  - on jak i reszta zaczęli się ze mnie śmiać i drwić, kiedy ktoś odepchnął ode mnie nieprzyjemnego gościa. Był to mężczyzna, średniego wzrostu. Mruknął coś do niego, po czym cała grupa opuściła miejsce. To było dziwne. Dlaczego tacy kolesie, jak oni przestraszyli się jednego faceta, który od tak pojawia się znikąd i ot tak każe im za przeproszeniem "wypierdalać". Nie wnikam. Odetchnęłam z ulgą, że tamci sobie już poszli. Chciałam podziękować mojemu "księciu", kiedy do niego podeszłam on odwrócił się przodem do mnie. To, co zobaczyłam zwaliło mnie z nóg. Mega przystojny szatyn, dobrze ubrany, wyglądający na nadzianego patrzył się teraz na mnie swoimi dużymi, brązowymi oczami. Chyba się rozpłynęłam. Przystojniak patrzył na mnie podejrzanie, wodząc wzrokiem po mojej twarzy. Nie mogłam oderwać od niego wzroku.

- Chanel? Wszystko dobrze? - zapytał troskliwie, pocierając dłońmi moje ramiona.

Zmarszczyłam brwi ze zdziwienia.

-Skąd znasz moje imię? Kim właściwie jesteś? - zapytałam oczekując szybkiej odpowiedzi. Nie wiem czemu ale kogoś mi przypominał.

Szatyn przymknął oczy, co dało mi możliwość podziwiania jego grubych, długich rzęs. Jezus, ten chłopak to nie może być człowiek. Jest zbyt idealny. Zaśmiał się cicho patrząc znowu na mnie.

- To ja Justin. Zdaje mi się, że byliśmy na dziś umówieni, nie sądzisz? - powiedział, na co ja zamarłam.

- Rzeczywiście.

To jedyne, co umiałam w tamtej chwili wypowiedzieć.

Dziewięć miesięcyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz