Rozdział 38.

2.1K 154 25
                                    

Przemyślenia od zawsze miały to do siebie, że nachodziły mnie w chwilach, gdy nie miałam najmniejszej ochoty się nad nimi rozwodzić. Porównać bym je mogła do swego rodzaju nieproszonych dygresji. Ich tematy bywały przeróżne, najczęściej wcale niezwiązane z zaistniałą w danym momencie sytuacją. I tak też było wtedy, gdy przed sobą miałam pokiereszowanego Louisa, wymachującego bronią Cartera i dwójkę osiłków, stojących po bokach mojego chłopaka. W teorii, powinnam myśleć o tym, że widmo śmierci jeszcze nigdy nie wydawało się tak bliskie lub modlić się o litość. Ja jednak siedziałam na obskurnej kanapie, tak, jak kazał Jonathan, i zastanawiałam się nad tym, jak to możliwe, by mieć aż tak wielkiego pecha. Nie chciałam już nawet wspominać o tym pierdolonym szpitalu, który krążył po mojej głowie nieprzerwanie od tak długiego czasu, że czasem odnosiłam wrażenie, jakbym nigdy z niego nie wyszła i nagle miała obudzić się w jednej z białych sal. Temat psychiatryka zdecydowanie mi się przejadł. Jednak był on pierwszym punktem na długiej liście mojej czarnej passy. Najpierw szpital, potem bukiety, później moi cudowni sąsiedzi, a na koniec porwanie. W dodatku, o ironio, przez pewien czas za najgorsze, co mnie spotkało, uważałam poznanie Louisa. W gruncie rzeczy, gdyby nie on, prawdopodobnie nic z powyższych nie miałoby miejsca, jednak, spójrzmy prawdzie w oczy, był najlepszym, co mogłoby mi się przytrafić. Nawet mimo całego tego gówna.

Wracając jednak do naszego niefortunnego położenia. Rudy fagas nie ruszył się z miejsca, tak samo, jak jego przydupasy, Louis i ja. Szczerze, z każdą chwilą i z każdym spojrzeniem to na wściekłość, wymalowaną na twarzy szatyna, to na pozorny spokój rudego, odnosiłam coraz większe wrażenie, że nie minie dużo czasu i stanie się coś, co w brutalny sposób przerwie panującą w pokoju ciszę. Szkoda tylko, że nic nie wskazywało na to, by wraz z ciszą odejść miał smród stęchlizny, od którego mdliło mnie od dłuższego czasu.

- Im wcześniej zaczniecie gadać, tym szybciej zakończymy tą szopkę – westchnął Jonathan, rzucając pistolet na stolik obok i przecierając oczy palcami. Najwyraźniej nie tylko ja byłam zmęczona tym niskobudżetowym dramatem.

- Ale co my mamy wyjaśniać tobie? Gdybyś nadal nie zauważył, to my jesteśmy bardziej poszkodowani – stwierdził Louis i na podkreślenie swoich słów, splunął krwią na, i tak już brudną, posadzkę. Przez twarz Cartera znów przebiegł cień niepewności, by zaraz potem przemienić się w uśmiech, niemalże, szaleńca.

Podniósł się z miejsca, wspierając dłonie na kolanach, zerknął na mnie przelotnie i powolnym krokiem podszedł do Louisa. Wsunął ręce do kieszeni, jak na moje oko, zbyt ciasnych jeansów i odetchnął ciężko, jakby zmęczony teatrem, który przecież sam zorganizował.

- Jakim prawem masz do mnie pretensje o cokolwiek? – zapytał z nutą śmiechu w głosie. – Ty do mnie. Pierdolony morderca ma czelność cokolwiek mi wytykać?

Słowa Cartera zawisły w powietrzu, sprawiając, że moje oczy niemal potroiły swoje rozmiary. Przenosiłam wzrok z jednego chłopaka, na drugiego, szukając jakichkolwiek oznak tego, że to tylko jakieś ogromne nieporozumienie, którego ofiarą padło każde z nas. I o dziwo, mimo że wcale się tego nie spodziewałam – ów wskazówkę dostałam. A był nią szok wymalowany na twarzy Louisa. Najwyraźniej nie tylko ja się w tym wszystkim pogubiłam.

- Morderca? – powtórzył Louis, przekrzywiając głowę w lewo i marszcząc brwi w zupełnym niezrozumieniu. – Jaki morderca? Raczej bym zapamiętał, gdybym kogoś zabił. Choć, nie ukrywam, aktualnie jestem na granicy swojej wytrzymałości.

- Nawet nie pamiętasz, naprawdę? – wysyczał Jonathan, po czym zaniósł się takim śmiechem, jaki słyszałam jedynie na szpitalnych korytarzach. Może po prostu zajęłam jego miejsce i właśnie o to była cała ta afera? Obrócił się na pięcie i przemierzył pokój w tę w z powrotem, po drodze chwytając pistolet, dotąd spokojnie leżący na stole. Cóż, jemu ewidentnie przydałaby się terapia. I kaftan. – Więc może powinienem rozjebać cię tak, jak ty rozjebałeś ją? – zapytał, przeładowując broń, kierując lufę w kierunku Louisa i sprawiając, że zachłysnęłam się powietrzem.

Fire in My Heart | L.T. (GITD sequel)Where stories live. Discover now