Rozdział 25

8.4K 357 25
                                    

Szuranie butów. Dźwięk przesuwanego krzesła. Kilka głosów, których nie znałam. Odgłos pikania i brzęczenia. Z całych sił starałam się skupić na tym, co słyszę, bo nie mogłam otworzyć oczu. Próbowałam się do tego zmusić, ale moje powieki odmawiały posłuszeństwa. Jak przez mgłę pamiętałam burzę, wielkiego czarnego konia, a później upadek. Nie pamiętam, co zrobiłam, gdy zostałam sama, a przenikająca ciemność ogarnęła cały mój umysł. Czułam pod palcami miękki, ale chłodny materiał. Musiałam być w szpitalu, ale nie byłam tego pewna w stu procentach. Miałam wrażenie, że ktoś cały czas na mnie patrzy. Nie był to wzrok, którego chciałabym unikać. To spojrzenie musiało być łagodne i zatroskane. Moje ciało odbierało je jak zachętę do obudzenia się. Ale czy ja w ogóle spałam?

- Długo jeszcze? - zapytał jakiś mężczyzna, a ja wiedziałam, że go znam.

- To dopiero kilka dni, bądź cierpliwy - odpowiedziała kobieta.

Kilka dni? Czyli... Czyli od tamtej nocy minęło kilka dni?! Poczułam, że moje serce zaczyna mocniej bić, a dziwne pikanie zaczęło narastać w coraz mniej miarowym tempie.

- Co się dzieje?! - krzyknęły dwie osoby jednocześnie.

Nie potrafiłam skupić się na odpowiedzi jakiej udzieliła pielęgniarka, bo straciłam zdolność oceny sytuacji. Czułam się jakby moje ciało zaczęło wirować, ale bardzo dobrze wiedziałam, że leżę w miejscu. Nagle wszystkie odgłosy zewnętrzne przestały do mnie docierać. Pogrążyłam się w absolutnej ciszy, a połączenie jej z całkowitą ciemnością było dla mnie przerażającym połączeniem.


***

- Czy ona mnie słyszy?

- Nie wiem, ale to bardzo możliwe... Proszę do niej mówić i utrzymywać kontakt dotykowy. Nawet jeśli pana nie słyszy, to na pewno wyczuje obecność drugiej osoby.

- Dobrze.

Znowu to samo... Słyszałam głosy, ale nie wiedziałam do kogo należą. Czyjaś dłoń lekko gładził moje przedramię. Czułam jak małe iskierki przeskakują między naszą skórą, a każde miejsce, którego dotknął pokrywa się gęsią skórką. Nie miałam wątpliwości, że to Ian. Tylko jego dotyk tak na mnie działał. Tylko on potrafił samą swoją obecnością sprawić, że się rozpływałam. Oczywiście dopóki się nie odezwał. Wtedy zawsze wszystko niszczył. Jedno jego słowo potrafiło zranić mnie bardziej niż cokolwiek innego na świecie. Gdy tylko przypomniałam sobie o ostatnich słowach, które z nim zamieniłam, moje serce znów gwałtownie przyspieszyło. Poprzednia sytuacja znowu się powtórzyła. Jestem beznadziejna! Nie potrafiłam nawet utrzymać swoich organów w ryzach! I znów ta ciemność...


***

- To są jakieś jaja!

- Uspokój się, Ian.

- Jak mam się uspokoić skoro ona od tygodnia leży i nie daje znaku życia!? Ile to można czekać? powinna chociaż poruszyć dłonią, odezwać się, otworzyć oczy. Nie wiem, cokolwiek! A ona nic! To głupie, cholerne nic!

- Stary, mi też zależy na tym, żeby się obudziła, ale nic nie poradzimy na to, ile będzie to trwało. Zrozum to nie jest nasza wina.

- Jest! To jest nasza wina! To przez nas wyszła z domu i zrobiła coś tak nieodpowiedzialnego. Przez ciebie i przeze mnie.

Kłótnia, która rozgrywała się gdzieś obok mnie była nie do zniesienia. Miałam ochotę podnieść rękę i wymierzyć każdemu z nich cios, żeby zamknęli gęby. Głowa pękała mi z bólu,a oni jeszcze bardziej to potęgowali swoimi podniesionymi głosami. Z ogromnym wysiłkiem uchyliłam powieki, które szybko zamknęłam, gdy poraziły mnie jasne promienie słoneczne. Podjęłam kolejną próbę i tym razem mi się udało utrzymać je otwarte. Musiałam kilkakrotnie zamrugać, żeby przyzwyczaić oczy do jasności. Niepewnie rozejrzałam się po pomieszczeniu i z pewną satysfakcją, że udało mi się to rozpoznać,  stwierdziłam, że jestem w szpitalu. Znajdowałam się w białej sali z jednym łóżkiem, na którym leżałam właśnie ja. W rogu wisiał mały telewizor, a pod nim stały trzy krzesła i mały stolik. Ian i Ethan stali za łóżkiem i toczyli awanturę, której sensu w ogóle nie widziałam. Żaden z nich nie zorientował się, że się obudziłam. Przyglądałam się tej dwójce i musiałam przyznać, że wyglądali okropnie. Oboje mieli sińce pod oczami, a ich ubrania były tak pomięte jakby chodzili w nich od tygodnia. Próbowałam podciągnąć się na rękach do góry, ale najmniejszy ruch spowodował, że bolały mnie żebra. Podciągnęłam kołdrę do góry i spojrzałam na swoje ciało. Było pokryte zadrapaniami i siniakami. Miałam zabandażowane żebra, a moja prawa noga była w gipsie. Nie wyglądało to najlepiej i nie było też najprzyjemniejszym uczuciem.

Ułamek szczęściaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz