Rozdział 17

10.3K 1K 550
                                    

Wstrzymałam oddech. Momentalnie zaschło mi w gardle.

— Wiem, rozmawiałem z jego ojcem — odparł Chase cierpko.

— Chwila! — Wskoczyłam między nich. — Jak to w szpitalu? Przez całą drogę nie wpadłaś na to, żeby mi o tym powiedzieć?! — zdenerwowałam się. Nawet na mnie nie spojrzała. — Co mu jest? To po niego przyjechała karetka?

— Wygląda na to, że to samo, co z Shane'em, więc pewnie kolejne zatrucie saksytoksyną — wyjaśnił host brat rzeczowym tonem.

Poczułam się, jakby ktoś spuścił ze mnie powietrze.

— Jak to...? Czy to znaczy, że on też...? — wydukałam roztrzęsiona.

— Nie wiemy, co to znaczy — wtrącił lekko poirytowany.

— Siedziałaś z nim w szkole. Pił, jadł, brał coś dziwnego? — pytała Bree, blada jak ściana.

— Nie! Na lunch miał frytki i kanapkę z szynką.

Moją kanapkę, ale o tym nie wspomniałam. Nie mogłam w tej sytuacji pozwolić sobie na myślenie, że ktoś próbował otruć mnie, a ja nieumyślnie wysłałam Collina na izbę przyjęć.

Wymienili spojrzenia. Usiadłam anemicznie na krześle i wsparłam łokcie o kolana.

— To nie może być przypadek! — Wstałam po chwili. Nie potrafiłam tkwić w miejscu, czekając na zbawienie. — Najpierw Shane, teraz Collin, podczas gdy żaden z nich nie zjadł żadnych małży czy innych glonów? Ktoś to zrobił celowo!

— Uspokój się, Nancy Drew.

— Nie mów mi, co mam robić! Zawieź mnie do szpitala!

Przyłożył kompres do twarzy, choć to raczej ja go potrzebowałam. Nie mogłam uwierzyć, że chłopak, z którym przecież przed chwilą rozmawiałam na korytarzu, miałby teraz walczyć o życie. Ta cała sytuacja wydawała mi się o wiele bardziej nieprawdopodobna od tych wszystkich paranormalnych wydarzeń. Miałam w głębokim poważaniu, czy rozbiję zaraz kolejny dzbanek.

— Do psychiatry cię zawiozę, jak się nie ogarniesz — odburknął stłumionym głosem. — Przenieśli go do Los Angeles.

— Więc weź mnie do szpitala w Los Angeles, z czym masz problem?!

Westchnął ciężko.

— Jeśli... Kiedy się obudzi, będzie chciał mieć przy sobie najbliższą rodzinę, a nie jakąś lasię, którą poznał tydzień temu! — rozjuszył się. — Kuźwa, pół szkoły zbierz od razu, zrobimy sobie wycieczkę, lekarze będą zachwyceni!

— „Jeśli"?!

Z amoku częściowo wyrwał mnie zgrzyt otwieranych drzwi. Sapnęłam, gdy Jamie wszedł do środka. Nie miałam nastroju na jego żarty i niekończący się optymizm; nie oczekiwałam, że przejmie się zaistniałą sytuacją, zwłaszcza że był mniej więcej w wieku Chase'a, w dodatku mieszkał w LA, nie w Lafayette, więc pewnie nawet nie znał Collina.

Bree, dotąd stojąca sztywno niczym posąg, rzuciła się na niego jak na tabliczkę czekolady.

  — Wyjdzie z tego, prawda? — zwróciłam się do host brata, ignorując ich. — Jego ojciec jest lekarzem, przecież nie pozwoli mu umrzeć!  

Odrzucił kompres na blat i przetarł twarz dłońmi.

— Destiny, to się nazywa „paralitycznym zatruciem skorupiakowym" nie bez przyczyny. Shane miał w organizmie takie stężenie saksytoksyny, że powinien był umrzeć natychmiast, a z jakiegoś powodu dopiero po kilku godzinach sparaliżowało mu układ oddechowy.

BuenaventuraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz