Rozdział 13

14.8K 1.1K 1.1K
                                    

W Stanach byłam już od prawie trzech tygodni i nic nie wyglądało tak, jak to sobie wyobrażałam. Leciałam z przekonaniem o wylądowaniu w metropolii, a mieszkałam odizolowana w lesie; nie zwiedzałam, nie odkrywałam nowych miejsc, nie jeździłam na wycieczki — większość czasu spędzałam w domu, a jednocześnie nie mogłam popaść w typowy dla mnie w takich sytuacjach marazm, na każdym kroku alarmowana zachowaniem host rodzeństwa. Momentami czułam się jak we śnie, ale zdecydowanie nie tym amerykańskim, obiecywanym przez agencje i opisywanym na blogach.

Nawet dla mnie to było zbyt wiele. Czułam się zmęczona tajemnicami, kombinowaniem i obrywaniem za chęć poznania prawdy, którą prawdopodobnie sami powinni wyjawić jeszcze zanim zdecydowałam się do nich przyjechać. Lubiłam widzieć pełny obraz sytuacji, mieć widok z góry, na wszystko — chyba właśnie dlatego tak chętnie oglądałam seriale: dawały mi tę możliwość. Denerwowałam się, gdy w prawdziwym życiu brakowało mi tych kilku najważniejszych elementów układanki i wiedziałam, że nie miałam szans ich zdobyć, bo nie byłam już wszystkowiedzącym widzem.

Dlatego chyba nigdy wcześniej nie czułam takiego podekscytowania przed rozpoczęciem roku szkolnego jak zeszłej nocy. Cieszyłam się na myśl o spędzaniu czasu poza domem, doświadczeniu tego wszystkiego, co do tej pory przyszło mi znać wyłącznie z opowiadań znajomych, blogów wymieńców i filmów. Podobał mi się amerykański system nauczania, możliwość doboru przedmiotów, brak podziału na klasy i sama możliwość doświadczenia szkolnego życia z całkowicie innej niż dotychczas strony.

Rano mój entuzjazm drastycznie opadł. Nic nie było na tyle ekscytujące, żeby dać mi zastrzyk energii o siódmej rano.

— Chcesz tosty? — spytała Bree.

Nie wiem, o której ta dziewczyna wstaje, ale była już przebrana i właściwie gotowa do wyjścia, podczas gdy ja potrzebowałam minuty na samo zebranie myśli i udzielenie jakże rozbudowanej odpowiedzi:

— Nie. Kaaawy. — Przeciągnęłam się na krześle.

Bez niej byłabym na tyle nieprzytomna, że ludzie mogliby się zacząć wokół mnie zabijać, a ja nie mrugnęłabym okiem.

— Z czym ją pijesz?

— Z whisky — zażartowałam, ale zrobiła taką niemrawą minę, że chyba wzięła to na poważnie.

— ...dam ci mleka.

Motocykl z warkotem podjechał pod dom. Wyjrzałam ze zdziwieniem przez okno.

— A on gdzie był tak wcześnie?

— Nie wiem. Poza tym mówiłam ci: wszystkie pytania o niego, kieruj do niego.

Wywróciłam oczami, ale już tego nie skomentowałam, bo była na tyle uprzejma, żeby zaparzyć mi kawę. Jej zapach przyjemnie unosił się w powietrzu. Nie miałam zbyt wiele czasu, żeby się nią rozkoszować, wiedząc, że host siostra zaraz będzie mnie poganiać do wyjścia.

Chase wszedł do domu niemal bezszelestnie, dlatego aż podskoczyłam z zaskoczenia, gdy nagle pojawił się u wejścia do kuchni. Dlatego oraz przez to, że cały pokryty był... jasnoniebieską farbą? Włosy miał zlepione, twarz ubrudzoną, a podkoszulek aż nasiąknięty. A przecież farba nie wsiąka w materiał, tylko na nim zasycha.

On również zdziwił się na nasz widok.

— Wybiłeś wioskę smerfów? — odezwałam się pierwsza.

— Przemalowywaliśmy sklep — wyjaśnił krótko. — Wy ciągle tutaj?

— Zaraz, co? Malowaliście w nocy? Powiedz jeszcze, że przy zgaszonym świetle, to chociaż będę w stanie zrozumieć, dlaczego wyglądasz, jakbyś wytarzał się w farbie.

BuenaventuraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz