W Stanach byłam już od prawie trzech tygodni i nic nie wyglądało tak, jak to sobie wyobrażałam. Leciałam z przekonaniem o wylądowaniu w metropolii, a mieszkałam odizolowana w lesie; nie zwiedzałam, nie odkrywałam nowych miejsc, nie jeździłam na wycieczki — większość czasu spędzałam w domu, a jednocześnie nie mogłam popaść w typowy dla mnie w takich sytuacjach marazm, na każdym kroku alarmowana zachowaniem host rodzeństwa. Momentami czułam się jak we śnie, ale zdecydowanie nie tym amerykańskim, obiecywanym przez agencje i opisywanym na blogach.
Nawet dla mnie to było zbyt wiele. Czułam się zmęczona tajemnicami, kombinowaniem i obrywaniem za chęć poznania prawdy, którą prawdopodobnie sami powinni wyjawić jeszcze zanim zdecydowałam się do nich przyjechać. Lubiłam widzieć pełny obraz sytuacji, mieć widok z góry, na wszystko — chyba właśnie dlatego tak chętnie oglądałam seriale: dawały mi tę możliwość. Denerwowałam się, gdy w prawdziwym życiu brakowało mi tych kilku najważniejszych elementów układanki i wiedziałam, że nie miałam szans ich zdobyć, bo nie byłam już wszystkowiedzącym widzem.
Dlatego chyba nigdy wcześniej nie czułam takiego podekscytowania przed rozpoczęciem roku szkolnego jak zeszłej nocy. Cieszyłam się na myśl o spędzaniu czasu poza domem, doświadczeniu tego wszystkiego, co do tej pory przyszło mi znać wyłącznie z opowiadań znajomych, blogów wymieńców i filmów. Podobał mi się amerykański system nauczania, możliwość doboru przedmiotów, brak podziału na klasy i sama możliwość doświadczenia szkolnego życia z całkowicie innej niż dotychczas strony.
Rano mój entuzjazm drastycznie opadł. Nic nie było na tyle ekscytujące, żeby dać mi zastrzyk energii o siódmej rano.
— Chcesz tosty? — spytała Bree.
Nie wiem, o której ta dziewczyna wstaje, ale była już przebrana i właściwie gotowa do wyjścia, podczas gdy ja potrzebowałam minuty na samo zebranie myśli i udzielenie jakże rozbudowanej odpowiedzi:
— Nie. Kaaawy. — Przeciągnęłam się na krześle.
Bez niej byłabym na tyle nieprzytomna, że ludzie mogliby się zacząć wokół mnie zabijać, a ja nie mrugnęłabym okiem.
— Z czym ją pijesz?
— Z whisky — zażartowałam, ale zrobiła taką niemrawą minę, że chyba wzięła to na poważnie.
— ...dam ci mleka.
Motocykl z warkotem podjechał pod dom. Wyjrzałam ze zdziwieniem przez okno.
— A on gdzie był tak wcześnie?
— Nie wiem. Poza tym mówiłam ci: wszystkie pytania o niego, kieruj do niego.
Wywróciłam oczami, ale już tego nie skomentowałam, bo była na tyle uprzejma, żeby zaparzyć mi kawę. Jej zapach przyjemnie unosił się w powietrzu. Nie miałam zbyt wiele czasu, żeby się nią rozkoszować, wiedząc, że host siostra zaraz będzie mnie poganiać do wyjścia.
Chase wszedł do domu niemal bezszelestnie, dlatego aż podskoczyłam z zaskoczenia, gdy nagle pojawił się u wejścia do kuchni. Dlatego oraz przez to, że cały pokryty był... jasnoniebieską farbą? Włosy miał zlepione, twarz ubrudzoną, a podkoszulek aż nasiąknięty. A przecież farba nie wsiąka w materiał, tylko na nim zasycha.
On również zdziwił się na nasz widok.
— Wybiłeś wioskę smerfów? — odezwałam się pierwsza.
— Przemalowywaliśmy sklep — wyjaśnił krótko. — Wy ciągle tutaj?
— Zaraz, co? Malowaliście w nocy? Powiedz jeszcze, że przy zgaszonym świetle, to chociaż będę w stanie zrozumieć, dlaczego wyglądasz, jakbyś wytarzał się w farbie.
CZYTASZ
Buenaventura
FantasyDestiny bierze udział w wymianie uczniowskiej do Stanów Zjednoczonych, idąc w ślady swojej kuzynki, Julii, która po zakończeniu programu nie wróciła do domu. Des trafia pod skrzydła Evansów - Chase'a, Bree oraz ich matki Dayenne, z którymi ma spędzi...